Przez kilka dni czulismy sie jak gimnazjalisci na kilkudniowej wycieczce i przypomnielismy sobie wszystkie emocje i euforie, ktore mialy tak ogromny wplyw na nasza decyzje o przylocie do tego miasta. Nadal czujemy endorfiny przemierzajac londynskie Brick Lane, klimatyczne i kolorowe Soho, modne Shoreditch, sliczne Portobello, nowoczesne Canada Water, ogladajac film w uroczym kinie w Kensal Rise, spacerujac po wspanialych krolewskich parkach, ogladajac przesmieszne psy/kaczki/pelikany/wiewiorki, a nawet kolorowe papugi na drzewach. Na kazdej ulicy zobaczymy inne budynki, inaczej ubranych ludzi, nawet powietrze ktorym oddychamy jest inne. Kazda ulica ma swoj niepowtarzalny klimat, swoja historie.
W klubie Borderline przy stacji metra Tottenham Court, przy dzwiekach Radiohead, New Order, The Strokes, Interpol, a nawet The Prodigy bawi sie alternatywna mlodziez londynska i pewien znany prezenter z MTV. Brakowalo tylko zeby z glosnikow polecialo Super Girl & Romantic Boys zeby teleportowac sie w czasoprzestrzeni do warszawskiej Jadlodalni Filozoficznej! Zamiast wisniowki z coca-cola pilismy numer jeden wsrod londynskich klubowiczow czyli tzw jagerbomb. Faktycznie efekt kilku takich bomb jest piorunujacy:] Oprocz klubow tanecznych udalo sie sprobowac w promocji happy hours kilku wybitnie slodkich, ale dobrych drinkow w koktaljbarze Be At One blisko Picadilly Circus gdzie klientela solidarnie spiewala znienawidzone "Wonderwall" Oasis, a doslownie po drugiej stronie ulicy w duzo spokojniejszym i tradycyjnym pubie angielskim The Lyric pilismy bardzo dobre ciemne piwo klasy Guinness [irish dry stout] i chyba najlepsze piwo typu Indian Pale Ale.
Nastepnego dnia nasi goscie podziwiali wspaniale bazgroly Cy Twombly w Tate Modern po czym przeszlismy widowiskowym, podczas dobrych warunkow pogodowych Millenium Bridge, razem z wartkim strumieniem turystow w strone katedry Sw Pawla. Pierwsze rozczarowanie przyszlo przed falszywymi niebieskimi drzwiami znanymi z filmu Notting Hill, natomiast w kawiarni Coffee Republic zjadlem chyba najlepszego muffina triple chocolate mniam :P oraz moglem nareszcie dostac prawdziwa wloska kawe espresso. Na Brick Lane probowalismy kupic koszulki z napisem "I Love Bangladesh", ale niestety nie bylo rozmiarow. W jednej z hinduskich restauracji okazalo sie, ze mozemy wniesc wlasny alkohol i nawet dostalismy 20% znizki w pobliskim off license. Potem Rough Trade East, w ktorym mozna spedzic caly dzien sluchajac nowosci muzycznych, ogladajac plyty winylowe i ksiazki o muzyce, pijac herbate z ciastkiem, robiac sobie zdjecia w automacie, i ogladajac czarno-biale smutno-smieszne pocztowki. Na koniec wieczoru zaliczylismy hipsterski BrewDog na Shoreditch z genialna selekcja piw, w tym legendarnymi punk IPA oraz fake lager a takze intrygujacy lokal The Queen of Hoxton, w ktorym odbywaly sie warsztaty ukulele a pod ziemia koncert elektroniczno-rockowy w zupelnie szalonej konwencji. Chcialoby sie powiedziec za znanym szkockim trenerem: "I can't believe it! London, bloody hell."
PS Po intensywnych dyskusjach oraz szekspirowskich dylematach zdecydowalismy, ze jeszcze przez jakis czas Londyn pozostanie naszym domem. Jesli Wszechswiat w koncu nie zacznie nam sprzyjac, to wracamy do naszego zycia w Warszawie tak jak pasterz Santiago :]
![]() |
Rough Trade |