czwartek, 21 listopada 2013

Druga Polska

Przjechalismy do Anglii, znalezlismy mieszkanie, otrzymalismy numery NI i w koncu dostalismy prace wiec teraz powinno byc juz z gorki prawda? Nic bardziej mylnego, kazdego dnia spotykaja nas nowe przeszkody, biurokracja i nielogiczne procedury. Na przyklad przekonywanie pani zza biurka, ze natychmiastowa wplata 400 funtow nie jest konieczna do zalozenia konta w banku. Tematem na oddzielny esej sa brytyjskie podatki... Kogo sposrod tysiecy emigrantow moze spotkac dwa razy identyczny blad przy naliczaniu podatku od pensji jak nie mnie? Moje szefostwo (ktore z kolei zwala wine na tutejszy urzad skarbowy) przyznalo mi zly taxcode przez co zamiast dwoch pelnych pensji otrzymalam kwote pomniejszona w sumie o 90f. "Otrzymalam" to zle slowo, poniewaz pierwsza wyplata pojawila sie w formie czeku, z ktorego pieniadze do dzisiaj nie zostaly przetransferowane na moje konto (za co nawiasem mowiac odpowiedzialnosc ponosi skandalicznie flegmatyczny bank Barclays), a druga wplynie dopiero jutro... 

Sprawe taxcode'u postaraja sie naprawic moi managerowie, ale nie zmieni to faktu, ze w naszych portfelach bardzo brakuje tych niesprawiedliwie pobranych pieniedzy szczegolnie, ze wlasnie znalezlismy sie w momencie w ktorym skonczyly nam sie ABSOLUTNIE wszystkie przywiezione tutaj oszczednosci. Gdyby Piotrkowi nie udalo sie znalezc tymczasowej pracy w magazynie jako warehouse operative, prawdopodobnie wlasnie rezerwowalibysmy bilety powrotne do Warszawy i zwrot zle naliczonych podatkow (ktory przypadnie zapewnie w maju 2014) nie mialby juz dla nas zadnego znaczenia.

W tej chwili wbrew przeciwnosciom losu mamy wielka nadzieje, ze fortuna wreszcie sie do nas usmiechnie i troche lepsze czasy nadejda w grudniu. Piotrek zostal zatrudniony tymczasowo, wiec nadal w czasie wolnym od pracy musimy szukac lepszej pracy na stale, ale na szczescie po skorygowaniu podatkowych pomylek i pierwszej tygodniowej wyplacie P. bedziemy wreszcie mogli pojsc na upragnione piwo. Dotychczas nasze wydatki redukowalismy do niezbednego minimum, wiec rozowa perspektywa normalnego funkcjonowania w Londynie chociaz przez jeden miesiac jest dla nas bardzo obiecujaca i przyjemna :-) Trzymajcie kciuki zeby po drodze nic zlego sie nie stalo (odpukac w niemalowane!). Nadal nie wiemy co dalej. Niekoniecznie chcemy spedzic kolejne miesiace ciezko pracujac w pubie i magazynie za minimalne wynagrodzenie... Decyzje bedziemy podejmowac na biezaco - w zaleznosci od naszej sytuacji zawodowej.

Kilka dodatkowych slow w temacie pracy z meta-poziomu master sensei. Wyslalismy przez internet i dostarczylismy osobiscie kosmiczne ilosci CV - od magazynow, pubow,  przez wszelkiej masci sklepy detaliczne, kawiarnie, stacje benzynowe, agencje pracy po duze korporacje (dlaczego Mark Zuckerberg nie zadzwonil !?). W ciagu ostatnich dwoch tygodni nie otrzymalismy zadnych odpowiedzi (nie wspominajac o tym, ze samych ogloszen jest 3 razy mniej niz na poczatku pazdzernika). Wniosek jest taki, ze wybralismy bardzo zly moment na przyjazd do Londynu - koncowka roku oznacza zamrozone budzety w firmach, dlatego nastawiamy sie na instensywna druga fale poszukiwan od poczatku roku 2014. Nasi znajomi z pracy, wspolokatorzy i konsultanci z agencji pracy mowia nam, ze teraz nie mozna spodziewac sie nowych ofert. Kilka razy uslyszelismy opinie, ze "Anglia to teraz druga Polska - bez znajomosci pracy nie znajdziesz". Jako niepoprawni optymisci liczymy jednak, ze nasze otoczenie sie myli :-)

Na oslode dosc powaznego i pochmurnego postu o tym jak anglicy robia nas w balonik, zobaczcie nagrany przeze mnie fragment koncertu Petera Doherty oraz kilka zdjec autorstwa Pitera.






Oxford Street










niedziela, 10 listopada 2013

Alive and kicking

Praca w pubie to najtrudniejsze zajecie od czasow zmagan z lekcjami matematyki w liceum. Pracuje na zmiany 4 lub 5 dni w tygodniu po 7 lub 11 godzin. Godzin bezustannego stania na nogach, nalewania piwa, przyrzadzania drinkow, rozmawiania z klientami i ciaglego donoszenia umytych szklanek. Przez pierwsze trzy dni moje pracy przechodzilam trening, na szczescie szybko wszystko zalapalam i od piatku jestem juz pelnoprawna barmanka z wlasnym identyifkatorem i dostepem do kas :)

Zapewne wiekszosc z Was wyboraza sobie, ze pracuje w zwyczajnym pubie jakich mozna spotkac setki w Warszawie - tutaj jest jednak zupelnie inaczej. To jest wlasciwie mini korporacja nastawiona na jak najwieksze zyski, ktora zarzadza kilku managerow, a pracownicy sa stale obserwoani przez supervisorow. Nie ma tutaj muzyki tylko transmisje z parlamentu, nie ma dowolnych strojow - wszyscy chodzimy w elegenackich czarnych koszulach i spodniach, nie ma tancow i pijanstwa. Klientela to parlamentarzysci, biznesmeni i turysci. Bardzo podoba mi sie miedzynarodowe towarzystwo z jakim przyszlo mi pracowac - od Anglikow przez Czechy, Szwecje i Wlochy po Brazylie i Mongolie. Sporo osob jest w wieku okolo 20-tki i mam wrazenie jakby dzielilo mnie z nimi niejedno pokolenie, bo nie lapie ich zartow ani naigrywania z niektorych klientow. Jest jednak pare osob, z ktorymi prawdopodobnie moge sie zaprzyjaznic, a co wazne kontakt z klientem jest super mily. Wczoraj grupa angielskich chlopakow pokazywala mi swoje tatuaze, inni zdradzali dla mnie sekrety londynskiego slangu. Mysle, ze moge tu popracowac przez jakis czas - szkolic angielski i zdobywac doswiadczenie, dzieki ktoremu nie bede miec pozniej problemu ze znalezieniem tego typu zajecia. Widze tez jedna wyrazna roznice Polska vs Anglia w atmosferze, podejsciu do pracy z klientem i zachowaniem samej klienteli. W Warszawie barman to zazwyczaj nabzdyczony i zainteresowany wlasnymi sprawami czlowiek, ktory ma gdzies Twoje zamowienia - tutaj klient i jego zadowolenie jest bardzo wazne. Co wiecej ta relacja jest calkowicie wzajemna poniewaz klienci szanuja pracownika i jego prace. Wydaje sie, ze w UK tak jak w USA jest zupelnie inna etyka pracy - tutaj ceniony jest Twoj wysilek niezaleznie od wykonywanych czynnosci.

Rozmawialismy ostatnio z Piotrkiem co moglibysmy doradzic potencjalnym emigrantom i wyszlo na to, ze wszystko trzeba zrobic inaczej niz my :) Przede wszystkim nalezo nastawic sie na jak najwieksze poszukiwanie w pierwszym tygodniu po przyjezdzie - chodzic po pubach oraz odpowiadac na oferty z gumtree dotyczace wszystkich mozliwych dorywczych prac. W ten sposob nie stracilibysmy miesiaca na szukanie ofert zblizonych do naszych zawodow, oraz, co wlasciwie jest wazniejsze nie pozbylibysmy sie praktycznie wszystkich pieniedzy. Dopiero po uzyskaniu jakiejkolwiek pracy (oprocz sprzatania) zaczelibysmy szukac czegos lepszego tak jak bedziemy robic teraz.

Kilka faktow niezwiaznych z tematem pracy - non stop spotykamy tutaj walesajace sie po miescie lisy (na zdjeciu ten spod Palacu Buckingham), a ja ciagle przezywam wizyte na meczu Gasquet - Del Potro. Kupilam  najtanszy z mozliwych biletow, a wszystko bardzo mocno przezywalam i mialam znakomity widok na dowod czego przedstawiam zdjecie.









































































 Nawiazujac jeszcze do naszego mieszkania - chcielibysmy od grudnia zmienic nasz pokoj. Przeprowadzilam kilka rozmow z moim zespolem z pubu i okazalo sie, ze wiekszosc z nich mieszka w 2 lub 3 strefie, ale tuz obok lini metra placac dokladnie takie same pieniadze jak my. Ich dojazd do pracy to okolo 30 minut, moj - ponad godzine (autobus + metro) dlatego mimo panujacej  tutaj czystosci musimy sie wyniesc gdzies blizej miasta. Poza tym mamy dosyc tego, ze nasi wspolokatorzy juz drugi raz odkad tu jestesmy zaprosili tutaj rodzine, ktora odetnie nam swobodny dostep do kuchni i salonu. Oczywiscie nie konsultuja tego z nami, dowiadujemy sie przez przypadek slyszac fragmenty rozmow na skypie... Czas wiec ludziom z Kolbuszowej powiedziec "nara" i zaczac lepsze zycie :)

PS. Prawdopodobnie nie uda nam sie przyjechac do Warszawy na Swieta, ale jak wszystko dobrze pojdzie to chcemy wpasc na kilka dni tuz po Sylwestrze.

PS 2. Piter wlasnie dostal informacje, ze zaczyna w poniedzialek prace. Nie jest to jeszcze nic swietnego, ale da nam stabilizacje i spokoj ducha na jakis czas :)

niedziela, 3 listopada 2013

30 dni w Londynie

Dzisiaj mija dokladnie miesiac od naszego przyjazdu do Londynu. To doskonaly czas na podsumowania - finansowe, zawodowe i te zwiazane z naszym samopoczuciem wiec zapraszamy do czytania. Na poczatek bardzo wazna informacja. Oficjalnie potwierdzam, ze udalo mi sie znalezc pierwsza prace w Londynie :) Dostalismy tez numery NIN wystawione przez Department for Work and Pensions, na ktore, zgodnie z procedurami czekalismy rowno 14 dni.

W ciagu ostatnich 3 dni odezwali sie do mnie managerowie: kawiarni, angielskiego pubu i sklepu z pamiatkami. Pierwsza opcja to praca na poltora etatu (58h), od poniedzialku do soboty z pensja nizsza od najnizszej krajowej, bez umowy, a co za tym idzie rowniez bez ubezpieczenia i odprowadzania podatkow. Kawiarnia miedzy Liverpool Street, a Shoreditch ma bardziej charakter knajpy "take away" niz miejsca na populdniowe pogawedki.  Zadania dla mnie: parzenie kawy i wydawanie miesnych posilkow. Odkad zostalam wegetarianka sam zapach smazonego miesa przyprawia mnie o mdlosci wiec jak latwo zgadnac byloby to dla mnie dosc trudne zadanie. Ze wzgledu na warunki bede zmuszona propozycje odrzucic, bo konkurencja okazala sie ciekawsza :)

Druga oferta przyszla od managera tradycyjnego angielskiego pubu tuz przy Big Benie. W tym przypadku praca jest calkowicie legalna, czas pracy to od 35 do 45 godzin na tydzien z zagwarantowanymi dwoma dniami wolnymi. Pensja nie jest bardzo wysoka, ale dochodza do niej napiwki i calkiem duze miesieczne premie. Plusem jest polozenie - przy wyjsciu ze stacji metra Westminster; niestandardowa klientela - turysci i czlonkowie parlamentu; przejscie calego szkolenia z barmanstwa oraz oczywiscie nieustanny kontakt z jezykiem angielskim. Prawdopodobna trudnoscia moze byc wielogodzinnee stanie na nogach bez chwili wytchnienia w bardzo zatloczonym miejscu. Do tej pracy zglosilam sie poprzez gumtree, a juz nastepnego dnia mialam rozmowe z managerem, ktory przez 15 minut opowiadal mi o tradycjach miejsca (maja wlasny maly browar!) zamiast idiotycznie pytac dlaczego i jak bardzo chce u nich pracowac. Co ciekawe nastepnego dnia mialam miec probna zmiane, ostatecznie jednak Josh zdecydowal, ze nie potrzebuje mnie sprawdzac, bo od razu widzi, ze jestem super osoba i lepiej jak najszybciej zaczac trening barmanski :) Wreszcie ktos to zauwazyl!!!

Trzecia propozycja nadal jest dla mnie zagadka. Wiem tylko, ze dotyczy pracy w nieduzym sklepie z pamiatkami tuz przy British Museum. Widze kilka potencjalnych plusow dotyczacych tego miejsca dlatego, mimo zaklepanej pozycji w pubie, umowilam sie na poniedzialek z wlascicielem na rozmowe dotyczaca warunkow zatrudnienia.

Podsumowujac ten miesiac staran: 90% ofert pracy znajduje sie w internecie, a najlepszym medium jest gumtree. Na ogloszenia trzeba odpowiadac jak najszybciej po ich pojawieniu sie na stronie, a wtedy szansa odzewu znaczaco wzrasta. Mozna takze szukac pracy przez londynek.net, ale wtedy istnieje spore ryzyko pracy na czarno (jak w wyzej opisanym przypadku kawiarni).

Teraz kilka slow, o tym co dla poczatkujacych emigrantow jest najwazniejsze czyli kasa! Tydzien mieszkania w Londynie to wydatek minimum 300F na pare - mieszkanie w 3 strefie, transport oraz zupelnie nieekstrawaganckie posilki. Z tych kalkulacji mozna wywnioskowac, ze dwie pracujace na pelny etat za minimalna stawke osoby moga zyc na przyzwoitym poziomie. Do ich portfela powinno wplywac co tydzien 500F.

Zrozumielismy tez, ze nielatwo bedzie nam dostac prace w zawodzie i potrzeba nam do tego praktyki z jezykiem angielskim i znajomosci. Nadal mamy nadzieje, ze Piotrkowi uda sie przelamac postawiona przed nim niezrozumiala dla nas bariere pierwszej pracy poza Polska i zacznie szybko pracowac tam gdzie jest jego miejsce, bo mu sie to jak najbardziej nalezy!

Kilka slow dodatkowych o wszystkim co poza praca. Jestem bardzo podekscytowana poniedzialkowym wyjsciem na turniej ATP Masters! Uda mi sie zobaczyc mecz Del-Potro z Gasquetem, niestety tym razem Nadal mi uciekl. To bedzie moj pierwszy tenisowy mecz na zywo, w dodatku w O2 w Londynie!  Osobiscie mam takze nadzieje, ze Piotrek lada dzien kupi dla siebie bilet na mecz Arsenalu/Chelsea i wreszcie wybierze druzyne, ktorej warto kibicowac. W przyszlym tygodniu wybieram sie na koncert Petera Doherty w Brixton oraz prawdopodobnie spedzimy kilka wolnych godzin w towarzystwie siostr A, ktore wreszcie odwiedza TO miasto, ktore tak bardzo kocham! Niestety ze wzgledu na nasze warunki mieszkaniowe oraz styl zycia poczatkujacych emigrantow, nocleg maja gdzie indziej, a wiec nie mozna spodziewac sie tutaj upokarzajacych zdjec z wieczornych melanzy na balkonie :)

PS. Nasi landlordzi zaprosili na dlugi weekend znajomych, ktorzy cale dnie spedzaja przed telewizorem popijajac Warke. Jak mozemy im przypomniec, ze sa w Londynie i jednak warto wystawic glowe za okno?