środa, 16 lipca 2014

Space Oddity

Jak wiadomo naszym Swietym Graalem [tym z Monty Pythona] w Londynie jest praca w zawodzie. Nie chcemy oficjalnie jeszcze o tym pisac na blogu ale chyba pan Wszechswiat zaczyna nam w koncu odrobine sprzyjac a na pewno troche sie do nas usmiechnal :) Jezeli wszystko pojdzie zgodnie z planem to bedziemy mogli juz napisac o konkretach. A na razie prosba zebyscie trzymali za nas kciuki zeby wszystko sie udalo. Piter dostal propozycje pracy jako informatyk, wyglada na to ze zgodnie z procedurami przyjecia nowego pracownika do firmy [m.in. background check] powinien podpisac kontrakt i zaczac prace za 2 - 4 tygodnie. Na pewno bedziemy o tym jeszcze duzo pisac, wiec trzymajcie reke na pulsie!


Stalo sie to w najmniej spodziewanym przez nas momencie, kiedy juz chcielismy ustalic definitywna date powrotu do Polski. W duzej mierze przyczynily sie do tego nasze kilkudniowe wakacje w Warszawie na poczatku czerwca, ktore uswiadomily nam jak fantastyczne jest to miasto i jak cudownych ludzi tam mamy oraz naszego czarnego kota. Zdecydowanie najwazniejszym wydarzeniem byl dla nas slub i wesele naszych bliskich znajomych [AT, MD]. Na szybki powrot nie pozwalaja nam w tym momencie ceny biletow lotniczych, ktore w okresie wakacyjnym osiagaja absolutnie kosmiczny poziom nawet w tanich liniach lotniczych. Dlatego zostajemy w Londynie z cala pewnoscia do konca wrzesnia 2014 a potem zobaczymy co dalej.


Jak doskonale wiecie kochani jestesmy wielkimi fanami Jacka White'a oraz The Libertines i dlatego musielismy wydac niewielka, jak na nasze realia fortune [sprzedalismy nasz penthouse w Belgravii] zeby zobaczyc tych muzykow na koncertach w legendarnym Apollo Hammersmith oraz na festiwalu British Summer Time w londynskim Hyde Parku. Z atrakcji niemuzycznych natomiast, absolutnym strzalem w dziesiatke okazal sie zaplanowany przez nas rejs wycieczkowy po Tamizie na trasie z Westminster do Richmond Park, ktory nota bene okazal sie jednym z najpiekniejszych parkow jakie widzielismy w Londynie. Jesli chcielibyscie zobaczyc zdjecia z tego eventu na blogu, napiszcie prosze w komentarzach a my zobaczymy co da sie zrobic :) Do zobaczenia nastepnym razem i niech moc bedzie z nami.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Alchemik

W ostatnim poscie pisalismy o naszych emigracyjnych rozterkach, towarzyszacym nam uczuciu niepewnosci, braku sensu, zmaganiu sie z przeciwnosciami losu, powatpiewaniu w logike naszych londynskich trudow oraz kazdym dniu walki z samym soba zeby poswiecac swoj czas i energie na prace, w ktorej niekoniecznie widzimy sens. [P Coelho, dlaczego Wszechswiat nam nie sprzyja?] Przezwyciezanie trudnosci zewnetrznych oraz wlasnych ograniczen czasami zostaje wynagrodzone i wlasnie w ten weekend zostalismy w koncu odwiedzeni przez naszych warszawskich przyjaciol co bylo dla nas fantastycznym oderwaniem sie od szarej codziennosci. Co prawda nasi goscie przywiezli ze soba warszawski deszcz i zabrali go ze soba do samolotu ale nawet bez slonca Londyn jest magiczny!

Przez kilka dni czulismy sie jak gimnazjalisci na kilkudniowej wycieczce i przypomnielismy sobie wszystkie emocje i euforie, ktore mialy tak ogromny wplyw na nasza decyzje o przylocie do tego miasta. Nadal czujemy endorfiny przemierzajac londynskie Brick Lane, klimatyczne i kolorowe Soho, modne Shoreditch, sliczne Portobello, nowoczesne Canada Water, ogladajac film w uroczym kinie w Kensal Rise, spacerujac po wspanialych krolewskich parkach, ogladajac przesmieszne psy/kaczki/pelikany/wiewiorki, a nawet kolorowe papugi na drzewach. Na kazdej ulicy zobaczymy inne budynki, inaczej ubranych ludzi, nawet powietrze ktorym oddychamy jest inne. Kazda ulica ma swoj niepowtarzalny klimat, swoja historie.

W klubie Borderline przy stacji metra Tottenham Court, przy dzwiekach Radiohead, New Order, The Strokes, Interpol, a nawet The Prodigy bawi sie alternatywna mlodziez londynska i pewien znany prezenter z MTV. Brakowalo tylko zeby z glosnikow polecialo Super Girl & Romantic Boys zeby teleportowac sie w czasoprzestrzeni do warszawskiej Jadlodalni Filozoficznej! Zamiast wisniowki z coca-cola pilismy numer jeden wsrod londynskich klubowiczow czyli tzw jagerbomb. Faktycznie efekt kilku takich bomb jest piorunujacy:] Oprocz klubow tanecznych udalo sie sprobowac w promocji happy hours kilku wybitnie slodkich, ale dobrych drinkow w koktaljbarze Be At One blisko Picadilly Circus gdzie klientela solidarnie spiewala znienawidzone "Wonderwall" Oasis, a doslownie po drugiej stronie ulicy w duzo spokojniejszym i tradycyjnym pubie angielskim The Lyric pilismy bardzo dobre ciemne piwo klasy Guinness [irish dry stout] i chyba najlepsze piwo typu Indian Pale Ale.

Nastepnego dnia nasi goscie podziwiali wspaniale bazgroly Cy Twombly w Tate Modern po czym przeszlismy widowiskowym, podczas dobrych warunkow pogodowych Millenium Bridge, razem z wartkim strumieniem turystow w strone katedry Sw Pawla. Pierwsze rozczarowanie przyszlo przed falszywymi niebieskimi drzwiami znanymi z filmu Notting Hill, natomiast w kawiarni Coffee Republic zjadlem chyba najlepszego muffina triple chocolate mniam :P oraz moglem nareszcie dostac prawdziwa wloska kawe espresso. Na Brick Lane probowalismy kupic koszulki z napisem "I Love Bangladesh", ale niestety nie bylo rozmiarow. W jednej z hinduskich restauracji okazalo sie, ze mozemy wniesc wlasny alkohol i nawet dostalismy 20% znizki w pobliskim off license. Potem Rough Trade East, w ktorym mozna spedzic caly dzien sluchajac nowosci muzycznych, ogladajac plyty winylowe i ksiazki o muzyce, pijac herbate z ciastkiem, robiac sobie zdjecia w automacie, i ogladajac czarno-biale smutno-smieszne pocztowki. Na koniec wieczoru zaliczylismy hipsterski BrewDog na Shoreditch z genialna selekcja piw, w tym legendarnymi punk IPA oraz fake lager a takze intrygujacy lokal The Queen of Hoxton, w ktorym odbywaly sie warsztaty ukulele a pod ziemia koncert elektroniczno-rockowy w zupelnie szalonej konwencji. Chcialoby sie powiedziec za znanym szkockim trenerem: "I can't believe it! London, bloody hell."

PS Po intensywnych dyskusjach oraz szekspirowskich dylematach zdecydowalismy, ze jeszcze przez jakis czas Londyn pozostanie naszym domem. Jesli Wszechswiat w koncu nie zacznie nam sprzyjac, to wracamy do naszego zycia w Warszawie tak jak pasterz Santiago :]

Rough Trade

poniedziałek, 17 lutego 2014

There is a light that never goes out

Sluchanie Smiths moze okazac sie bardzo inspirujacym zajeciem - wlasnie zdalam sobie sprawe jak mieszkanie w Londynie zwieksza moja znajomosc jezyka angielskiego. Nagle ulubione piosenki z angielskim tekstem zyskaly glebszy sens :) Coz, wydaje sie, ze lata nauki jezyka w szkole, a nawet jeden semestr studiow z nauczania angielskiego maja sie nijak do kilku miesiecy zycia w UK. Widac to takze doskonale podczas moich krotkich rozmow z klientami pubu, ich akcenty i uzywane idiomy przestaly wywolywac u mnie ataki paniki w stylu "o boziu przeciez ja nic nie kumam!". Coraz lepsza znajomosc angielskiego jest niewatpliwie jednym z najwiekszych plusow naszego zycia tutaj, niestety dziala wlasciwie tylko w moim przypadku, bo praca Pitera wymaga od niego minimalnego kontaktu z innymi ludzmi...

Nawiazujac do tematu pracy niestety nic sie nie zmienia. Przyzwyczailismy sie juz nieco do naszego robotniczego stylu zycia. Piotrek nadal niewolniczo przenosi kartony z marchewkami, a w wolnej chwili wysyla dziesiatki CV do lepszych prac. Na pytanie: "czy i kiedy wracacie?" nadal nie mamy odpowiedzi. Wiemy jednak, ze od Maja zaczniemy placic angielski podatek od dochodu (20%) co bedzie dla nas sporym ciosem finansowym. Pozostawia to pytanie - czy jest sens kontynuowac nasz pobyt tutaj kiedy nasza sytuacja finansowa w praktyce sie pogorszy? Dodatkowo 2 Kwietnia minie 6 miesiecy od naszego przylotu i 5 miesiecy pracy, ktora miala byc tylko tymczasowa praca na start. Powoli zaczynamy zastanawiac sie czy Kwiecien nie jest naturalna cezura naszej angielskiej przygody... Oczywiscie nie poddajemy sie i nadal staramy sie znalezc lepsze miejsca pracy (od razu uprzedzajac pytania w calej Anglii,a  nie tylko w Londynie, bo wyobrazcie sobie WIEMY doskonale, ze Londyn jest najdrozszy), ale rozwazamy mozliwosc powrotu. Ostatnim argumentem przemawiajacym za data kwietniowa jest dluga rozlaka z rzeczywistym zawodem i nowinkami techniczno-systemowymi w informatyce, ktore moga przyczynic sie do problemow w znalezieniu nowej, dobrej pracy w IT w Polsce.

Prawdopodobnie gdybym teraz przeprowadzila sonde, co myslicie na temat naszych rozwazan, wiekszosc z Was powie - "nie poddawajcie sie i zostancie dluzej, a na bank pozniej wam sie poszczesci". Na wszelki wypadek napisze wiec: zapraszam do nas. Zobaczcie nasze spuchniete stopy, obolale plecy, ukradzione przez wspolpracownikow kurtki (no tego raczej nie zobaczycie...) i nasz malutki pokoik, ktory zastapil sliczne 3-pokojowe mieszkanie w Warszawie. Nie jestesmy do konca pewni czy to jest wlasnie zycie, dla ktorego warto bylo wyemigrowac, chociaz caly czas liczymy, ze nasza sytuacja ulegnie znaczacej poprawie. W tej chwili Londyn, mimo swojej wspanialosci, przestaje spelniac nasze oczekiwania.

Nawiasem mowiac jestesmy tutaj juz troche czasu i nikt nie chce nas odwiedzic. Ok moze nie ugoscimy potencjalnych wizytujacych w 5-gwiazdkowym apartamencie, ale licza sie przezycia i emocje, a nie spanie na dmuchanym materacu, prawda? Caly czas czekamy na chetnych (szczegolnie na pewne 2 pary, ktore sie zdeklarowaly i jakos nie moga doleciec!). Spieszcie sie, bo zaraz sie okaze, ze w kweitniu wracamy a bedzie juz za pozno! Na 100% zostajemy do konca marca, bo mamy juz kupione bilety na NME Tour w Brixton Academy. Wysatepuja: Interpol, Temples, Royal Blood i Circa Waves - potrzeba nam troche rozrywki :) Planujemy jeszcze wizyte w jednym z teatrow na West Endzie oraz prawdopodobnie mecz na stadionie Chelsea, Arsenalu albo Tottenhamu [niepotrzebne skreslic].

Na sam koniec chcialabym wspomniec o trudnosciach z nawiazaniem przyjazni w sytuacji zawodowej, w ktorej oboje sie znajdujemy. W tawernie juz na samym poczatku poznalam cztery fantastyczne dziewczyny, z ktorymi natychmiast zaiskrzylo, niestety dwie z nich zrezygnowaly juz z pracy. Powody to zaplanowana operacja kolana spowodowana bezustanna praca w pozycji stojacej bez odpoczynku (witamy w angielskim pubie!) oraz ogromna samotnosc, ktora zmusila Sam do powrotu w rodzime strony. Pracuje w jednym miejscu dopiero od listopada, a z pracy zrezygnowalo juz lacznie 9 osob [no comment]. Mozliwosci awansu sa praktycznie zadne, nawet jesli mydla mi oczy, ze jestem jedna z dwoch najlepszych pracownic nie przeklada sie to w zaden sposob na awanse ani podwyzki. Obecni szefowie na swoje zmiany zawodowe czekali blisko dwa lata... Dobrze, ze w niektore dni atmosfera w pracy jest bardzo dobra, a wspolpracownicy to w wiekszosci madrzy ludzie, bo inaczej nie byloby warto wstawac rano z calkiem wygodnego materaca i cieplej poscieli.

niedziela, 12 stycznia 2014

Czas zmian

Kolejny post jest idealnym pretekstem do powrotu do sierpniowych decyzji podejmowanych przeze mnie i Piotrka. Dochodza nas sluchy, ze niektorzy nie wiedza dlaczego zdecydowalismy sie tutaj przyjechac. Poczatki tej decyzji to sierpien 2013 roku i moja utrata pracy. Ten moment w moim/naszym zyciu zmusil nas do refleksji nad tym co chcemy dalej ze soba zrobic i jakie mamy szanse przetrwania w Polsce. Nastepnie przez 3 tygodnie nie zajmowalam sie niczym innym oprocz liczenia/sprawdzania/analizowania, az w koncu po kilku dniach spedzonych na Mazurach i dlugim spacerze po Lazienkach podjelismy decyzje, ze wyjezdzamy. Dla wszystkich naszych znajomych i rodziny byl to szok w duzej mierze nie dlatego, ze pojawila sie mozliwosc roztania na dluzszy czas, ale przez brak wczesniejszego zasygnalizowania sprawy i brak konsultacji w temacie. Wszystkich naszych przyjaciol za to przepraszamy, ale sprawa dotyczyla naszego zycia i musiala zostac podjeta przez nas samych. O dziwo najbardziej wyrozumiali i zadowoleni okazali sie nasi rodzice, za ktorych wsparcie bardzo dziekujemy. Przejdzmy jednak do sedna sprawy czyli dlaczego tu teraz jestesmy:

  1. Rosnaca frustracja kolejnymi niespelniajacymi naszych oczekiwan intelektualno/finansowych pracami w Polsce
  2. Swiadomosc warunkow zycia w Wielkiej Brytanii - wysokie prawdopodobienstwo lepszych zarobkow i lepszego statusu spolecznego
  3. Pragnienie wyjazdu na dluzej/na stale do Londynu, ktore jest w naszym mniemaniu najlepszym miastem na swiecie pod wzgledem kulturowym
  4. Chec przezycia wspolnej przygody, odciecia sie od nuzacej rzeczywistosci oraz sprawdzenia sie w innych warunkach

Mamy nadzieje, ze takie wytlumaczenie okaze sie dla wszystkich satysfakcjonujace :) Zeby byc w porzadku wobec Was i siebie powinniesmy odpowiedziec teraz na pytanie, ktore wszystkich nurtuje czyli "JAK JEST-ZOSTAJECIE NA DLUZEJ?" Odpowiedz na to nie jest tak naprawde uzalezniona od nas samych. Przezywamy tutaj permanentny dysonans poznawczy. Jednego dnia po wyjsciu na pyszna kawe w Notting Hill chce mi sie krzyczec "To jest zycie!", nastepnego po dwunastu godzinach pracy, zastajac moja druga polowe (pracujaca w diametralnie innnych godzinach) odsypiajaca przed kolejnym dwunastogodzinnym dniem pracy w fabryce, mysle zwyczajnie "To wszystko nie ma sensu". Nasza obecna sytuacja wyglada nastepujaco - Piotrek znajduje w agencjach pracy tymczasowej dorywcze prace w magazynach/przy produkcji zapewniajace wynagrodzenie na pokrycie biezacych wydatkow. Na szczescie ja mam calkowicie stala/stabilna prace w pubie, jednak cytujac klasyka "do tanga trzeba dwojga". W tej chwili, gdy tylko mamy czas by porozmawiac (co zdarza sie niezmiernie rzadko, bo wlasciwie mijamy sie w pokoju) zastanawiamy sie czy mamy sile i ochote zostac tutaj na dluzej, wydajac wszystkie zarobione pieniedze na biezace zycie troche naiwnie wierzac, ze w koncu los sie do nas usmiechnie i znajdziemy cos stalego i bardziej satysfakcjonujacego czy tez lepiej wrocic do starej dobrej Warszawy.

Dlatego gdy pytacie czy wracamy nie jestesmy w stanie jednoznacznie odpowiedziec - brakuje w naszym tutejszym zyciu elementu stalosci i pewnosci, ktora pozwolilaby nam planowac nasze dalsze posuniecia. Jednoczesnie mamy tak malo czasu dla siebie, ze nie mamy kiedy skorzystac z dobrodziejstw tego miasta, ktore byly dla nas tak wazne przed przyjazdem. Dodatkowo chialabym oficjalnie potwierdzic, ze w ubiegly piatek przeprowadzilismy sie z Manor Park do Willesden Green. Rozstanie z polskimi landlordami bylo dosc traumatycznym doswiadczeniem i nie chcemy opisywac tej sytuacji publicznie na blogu, poniewaz musielibysmy uzyc bardzo duzej ilosci niecenzuralnych slow :/ Z perspektywy czasu uwazamy, ze to byla nasza najlepsza decyzja od poczatku pobytu w Londynie :-) Pod nosem mamy metro Jubilee i w ciagu 20 min jestesmy w pracy/centrum/Camden/Notting Hill - innymi slowy wszedzie blisko. Do tego dzielnica jest o wiele bardziej 'angielska', towarzystwo multi-kulti, a wspolokatorzy wyluzowani (Czesi jak wyjeci z reportazy Mariusza Szczygla oraz kilku polakow, ktorych nawet nie widzielismy bo mamy inne godziny pracy). Landlord jest irlandczykiem i jest sporadycznym gosciem w naszym domu. Gdybysmy jeszcze tylko byli zdecydowani co dalej, czy nasza przyszlosc jest w Londynie czy w ukochanej Warszawie.

PS. Od 30 stycznia do 4 lutego znow bedzie mozna spotkac mnie w Spiskowcach albo Krowarzywach :)