wtorek, 29 października 2013

Storefronts

Jestesmy w Londynie od 25 dni i wyglada na to, ze coraz bardziej czujemy sie mieszkancami tego miasta. Z kazdym dniem zwieksza sie nasza odwaga zwiazana z poznawaniem/wkraczaniem/pytaniem, a w metrze jak wszyscy inni londynczycy zaslaniamy sie codziennym wydaniem Evening Standard. Innymi slowy, otworzylismy sie na swiat zmuszeni nasza sytuacja. Ciekawe, ze nasze poczatkowe odczucia zwiazane z metoda poszukiwan pracy przez internet zmienily sie jak tylko rozpoczelismy etap bezposrednich kontaktow z pracownikami sklepow i pubow. Nadal utrzymujemy, ze niemozliwe jest znalezienie pracy z ulicy ani bezsensowne zagadywanie menagerow, ale szybkie konwersacje na miejscu stanowczo wygrywaja z wypelnianiem kilkustronicowych formularzy online. Naszym codziennym punktem uwagi staly sie witryny. Witryny sklepow, pubow, jadlodajni, malych firm - wszystkich mozliwych instytucji, ktore mijamy. To wlasnie na nich lub za nimi umieszczane sa informacje o ewentualnych wolnych stanowiskach. Zostalismy ekspertami w wyszukiwaniu kartek z ogloszeniami, juz nawet nie widzimy co jest za witryna - szyba stala sie najwazniejsza :) Bardzo latwo jest wejsc do pubu albo sklepu z taka wywieszka - wystarczy zamienic kilka slow z osoba majaca pojecie o sprawie (menagerow NIGDY nie ma na miejscu) i zostawic CV. Dzis jedna przemila dziewczyna zapytala od razu jak poprawnie wymowic moje imie (dzieki bogu, bo do tej pory figururowalam jako "Iła"...), a kolejna nie mogla uwierzyc, ze dopiero szukam tu pracy skoro tak dobrze mowie po angielsku. Niestety to nie one decyduja kogo zatrudnic...

W tym momencie moge podzielic sie wrazeniami z dwoch rozmow, ktore odbylam dzisiaj - w kawiarni nalezacej do polskiej wlascicielki oraz w sklepie z ciuchami calkiem dobrej firmy amerykanskiej. Polka szukajaca "fajnej dziewczyny" byla super przyjemna, ale jak tylko doszlo do kwestii wynagrodzenia okazalo sie, ze zamierza placic tygodniowke o 130F mniejsza niz minimalne wynagrodzenie w Anglii. Zastanawiam sie czy chce mnie zatrudnic na czarno, czy zle zrozumialam. Podczas rozmowy byla wyraznie zachwycona moja osoba, natomiast ja z kazda chwila coraz mniej. W najblizszych dniach otrzymam smsa z informacja czy od przyszlego tygodnia bede miala szanse u niej pracowac.
Druga rekruterka byla przeurocza Amerykanka Lucy przy ktorej moj akcent stal sie podejrzanie amerykanski - nawet nie wiedzialam, ze tak potrafie! Pytala standardowo o moje doswiadczenie, zainteresowania, o to co moge wniesc do tej pracy, jakie mam plany na zycie itd. Z jezykiem zupelnie nie bylo klopotu, jednak porownujac moje schludne polskie ciuszki do totalnie wyhipsterzonych sprzedawcow z tego sklepu poczulam lekki dyskomfort i niepewnosc. W dodatku Lucy miala wlaczony komputer z dziesiatkami nieprzeczytanych maili z CV mojej konkurencji... Nie nastawiam sie wiec optymistycznie, szczegolnie, ze jak zawsze tutaj - odezwa sie w ciagu najblizszych 4 tygodni.

Jestesmy juz lekko zmeczeni tymi poszukiwaniami. W tej chwili wypelniamy okolo 10 aplikacji online dziennie, a dodatkowo zostawiamy CV na miescie. Jak dlugo mozna szukac jakiejkolwiek pracy i czy ktokolwiek sie do nas odezwie? Pewnie czesc z was mysli, ze jestesmy w Londynie radosnie korzystajac z atrakcji tego miasta, a przy okazji szukamy czegos co nam wpadnie w oko. Prawde mowiac jest zupelnie na odwrot - czesto nawet nie patrzymy gdzie jestesmy i jak wspaniale jest wokol nas, bo nasze sokole oko i skupiona mysl kraza tylko i wylacznie wokol jednego tematu. Sprawa jest prosta - jesli nie znajdziemy czegos w ciagu najblizszych 3 tygodni musimy wracac do domu. Dlatego prosimy o wyrozumialosc jesli piszemy za malo osobistych maili albo nie zapraszamy nikogo do nas w odwiedziny - teraz jestesmy calkowicie pochlonieci szukaniem pracy.

Do tego dochodzi sprawa mieszkania... Tak jak pisalismy wczesniej nasz pokoj jest czysty i schludny, a osiedle dosyc przyjemne. Problem w tym, ze mieszkamy troche daleko od centrum, a w okolicy mamy jedynie marne tesco, meczet i 50 mini hinduskich sklepow ze wszystkim i niczym jednoczesnie. Tutaj mala dygresja na temat kwestii hinduskiej. Nadal nie rozumiem dlaczego Polacy mowia na hindusow "Ciapaci". Moim zdaniem sa czysci, grzeczni - dokladnie tacy sami jak wszyscy inni ludzie tak jak zawsze uwazalam i konsekwentnie uwazac bede :) Wracajac do naszego pokoju w Manor Park, minusem jest dystans do najblizszej kolejki - 20 minut piechota, nie wspominajac nawet o metrze.
Najbardziej intrygujaca kwestia sa nasi polscy landlordzi. Ich zaangazowanie w londynska rzeczywistosc sprowadza sie do zarabiania pieniedzy. Przez 2 tygodnie zamienilismy z nimi moze 3 zdania na temat pogody w Londynie. Gdy tylko wracaja z pracy, natychmiast zamykaja sie w salonie z kuchnia (ktory BTW mial byc wspolna przestrzenia) i ogladaja "Na dobre i na zle" w tv. Chyba sie nas troche boja i vice versa. Sa tutaj od kilku lat, mimo tego nie potrafia nam nic zasugerowac w temacie blaskow i cieni zycia w Londynie, powtarzaja tylko zdania w stylu "teraz jest kryzys w UK, ale na pewno cos znajdziecie". WIELKIE DZIEKI.

W ostatnim tygodniu mielismy tylko jeden wolny dzien wymuszony niejako moja migrena, jednak dzieki temu poznalismy blizej Shoreditch i Brick Lane. Chyba nigdzie w Londynie nie mija sie na ulicy tak ciekawie ubranych ludzi jak w tych okolicach. Do tego co moment promocjami kusi jakis vintage shop, food track z curry czy targowisko plyt winylowych. A wszystko to miesci sie w genialnych kamienicach, ktore staly sie jednym wielkim plotnem dla Banksyego, Roa i innych ulicznych artystow. Wrzucamy kilka zdjec z naszego krotkiego spaceru! Ach, bylismy tez na inspirujacym festiwalu angielskiej poezji (super sprawa!) i spotkalismy sie z rezydujacym w Londynie polskim pisarzem/wydawca/aktywista/reprezentantem barwnego swiata kultury :) Przekaz jest analogiczny do swiatopogladu naszych ladlordow: na wyspach jest kryzys i nie ma pieniedzy na kulture. Poeci musza tyrac w McDonaldzie zeby zarobic na zycie.











P.S. Jezeli ktos jest ciekaw to informujemy, ze przezylismy huragan sw. Judy, ktory sparalizowal caly system komunikacji miejskiej w Londynie, wyrywal drzewa i przewracal slupy, ale nas oszczedzil :)

wtorek, 22 października 2013

Wonderwall

Pomoc JobCentre to sciema, szukanie pracy w sposob "wejde do sklepu i zapytam czy kogos nie potrzebuja" tez. Takie negatywne przeslanie poplynie z naszego dzisiejszego wpisu :( Po raz kolejny mamy wrazenie, ze inni nie maja pojecia o czym pisza na roznych stronach i forach odnoszac sie do poszukiwania pracy w Anglii.  Na wlasnej skorze odczulismy zdziwienie pracownikow/managerow w sklepach gdy pytalismy o wolne miejsca pracy. Czyzbysmy nie wiedzieli, ze istnieje takie cudowne, nowoczesne narzedzie jak INTERNET gdzie znajduja sie wszystkie oferty pracy? Dowiadujemy sie wiec, ze "pracy nie ma" lub "prosze patrzec na stronie internetowej". Nie ma mowy o zalapywaniu sie do pracy z ulicy i na szybko. To gorzkie doswiadczenie zdobylismy w ciagu ostatnich dwoch dni po kilku probach w roznorakich miejscach - od sklepow z pamiatkami w okolicy British Museum po wielkie sieci z roznych branz znajdujace sie w centrum handlowym Westfield (BTW jest to najwieksze centrum handlowe w Europie).

Podobne odczucia mamy wobec chwalonego przez masy Polakow JobCentre. Piotrek zostal dzis odeslany przez konsultantke do stojacych w ich siedzibie komputerow z ofertami oraz do poszukiwan online. Pytamy wiec gdzie jest ta obiecywana pomoc i oferty pracy na od zaraz?

Kazdego dnia wysylamy po kilkanascie odpowiedzi na oferty pracy opublikowane na dziesiatkach portali internetowych. Sa to zarowno prace zwiazane z jezykiem polskim, ktore wydaja sie skrojone pode mnie; oferty angielskie np. na office managera czy asystentke; oferty z branzy IT idealne dla Piotrka (zarowno IT support jak i IT security) oraz odpowiedzi na ogloszenia zupelnie niezwiazane z naszym doswiadczeniem - np. w sprzedazy w sklepie albo kawiarni. W przypadku calego dzialu "retail" dostajemy odpowiedz odmowne z tym samym wytlumaczenie - nasze CV nie pasuje do oczekiwanego profilu pracownika. Inaczej odzywaja sie jedynie do Piotrka, ale procesy rekrutacyjne sa zazwyczaj 3/4 etapowe wiec jak dotad jestesmy dopiero po kilku takich pierwszych etapach... Dzis odezwalo sie do P. kilku headhunterow z propozycjami pracy w...Dubaju i Luksemburgu. Jak oczywiscie nie trudno sie domyslic nie odrzucamy takiego typu interviews :) Dodatkowo nadal zmagamy sie z problemem "bez NINu nie podchodz" wiec szansa na prace maleje... Zainteresowanym musimy zwrocic uwage, ze zgloszenie nawet do zwyklej kawiarni oznacza 30 minut pracy nad formularzem zawierajacym kilkadziesiat pytan na temat doswiadczenia/wyksztalcenia/umiejetnosci i motywacji i na koniec aplikacji online moze byc pytanie o NIN.

Zmieniajac calkowicie nastroj towarzyszacy naszym zmaganiom z praca w UK, musimy powiedziec kilka slow na temat naszego ostatniego weekendu. Przyznajemy, ze poltora dnia totalnie leniuchowalismy w towarzystwie Pani M :) Wybralismy sie wreszcie na pierwsza  impreze do londynskiej mekki alternatywnego grania czyli Camden. W klubie przywital nas tlum, pot i piosenki Davida Bowiego oraz The Strokes. Ja zalilam sie, ze tylu chlopakow jest tu obcietych "na Oasis", ktorego to zespolu jak wiadomo nie znosze. Jakim zaskoczeniem bylo dostrzezenie na zdjeciach z tejze imprezy Liama Gallaghera (wokalisty Oasis)! Nie przypuszczalam, ze koles wygladajacy "jak z Oasis" moze faktycznie byc "z Oasis"... Oczywiscie nocny powrot do Manor Park zajal nam ponad godzine, ale bylo warto! W niedziele zobaczylismy arcyciekawa wystawe sztuki ultrawspolczesnej w galerii Lazarides znajdujacej sie na parterze i w piwnicy opuszczonego banku Lloyds. Nigdy wczesniej nie widzialam tak doskonalej przestrzeni, dopasowanej do brutalnej, zimnej i brudnej sztuki. Niezapomniane przezycie! Na naszej liscie na nastepne dni: galerie Barbican (z wystawa Pop Art Design), Gagosian, Saatchi i Serpentine. Ostatnie chwile we trojke spedzilismy w lekko kiczowatym, a jednak bardzo klimatycznym rockowo-metalowym pubie Interpid Fox. Nastepnym razem wpadniemy tam zapewne na Halloween, w moim wymyslonym wraz z Magda przebraniu - masce Harrego Styles'a z One Direction (http://www.ebay.co.uk/itm/Harry-Styles-Celebrity-face-mask-One-Direction-1D-/370702282473). Czekam na darmowe drinki!

































W tym momencie prosimy o trzymanie kciukow za nasze poszukiwania - mimo, ze londynski rynek pracy jest bardzo dynamiczny to kasa topnieje i wszystko trwa stanowczo duzo dluzej niz mozemy sobie pozwolic.

sobota, 19 października 2013

W poszukiwaniu straconego czasu

17 pazdziernika to wazna data w historii naszej londynskiej przygody. Tego dnia przeprowadzilismy sie do wlasciwego mieszkania i zalatwilismy w JobCenter Plus sprawe National Insurance Number. Tym samym mozemy juz podjac legalna prace w Anglii. Nasze wczesnejsze obawy dotyczace rozmowy z urzednikami okazaly sie bezpodstawne - wszystko trwalo lacznie 20 minut. Przydzielony do nas urzednik zapytal tylko o nasz adres (spisal go z umowy najmu pokoju), angielski numer telefonu, rodzaj poszukiwanej pracy, date przyjazdu do Anglii i stan cywilny. Po chwili dostalismy pozytywna decyzje w sprawie przyznania NIN, a otrzymamy go listownie za 2 tygodnie. Do tego czasu mozemy poslugiwac sie otrzymanycm od nich dokumentem, ktory potwierdza u potencjalnego pracodawcy nasz legalny status.

Przeprowadzka do nowego lokum takze byla szybka i bezbolesna, a nasze nowe warunki mieszkaniowe znaczaco zmieniaja nasza obecna sytuacje. Nie musimy juz spedzac calych dni w kawiarniach z wi-fi, ani jesc tanich posilkow na miescie. Od tej pory mamy staly dostep do szybkiego internetu oraz mozliwosc jedzenia w domu. Zamierzamy lepiej jadac i wydawac mniej pieniedzy na transport publiczny oraz jedzenie na miescie.

W dodatku nasi Landlordzi wyjechali  na caly tydzien za granice i zostawili mieszkanie pod nasza opieka - lepszego scenariusza w takim momencie naszych staran o prace nie moglismy sobie wyobrazic. Dzieki temu nasze ostatnie dwa dni byly bardzo intensywne - wyslalismy bardzo duzo CV, ja mialam juz dwie rozmowy rekrutacyjne (jedna nawet ciekawa, druga uswiadomila mi, ze w UK termin "events management" oznacza nic innego jak sprzedaz). Jutro ruszamy szukac tymczasowej pracy od zaraz.

Byc moze trafia na naszego bloga osoby zainteresowane poszukiwaniem pracy w Londynie dlatego z dedykacja dla nich podajemy kilka angielskich portali z ofertami pracy.

  1. indeed.co.uk
  2. reed.co.uk
  3. totaljobs.com
  4. cv-library.co.uk
  5. londonjobs.co.uk
  6. evolutionjobs.co.uk
  7. joboso.com
  8. cwjobs.co.uk
  9. myjobmatcher.com
  10. gumtree.com/london
  11. monster.co.uk/
Kazda chwila spedzona w domu - szukanie pracy to praca na pelny etat - oddala nas od londynskich atrakcji. Kilka dni temu Jubilee Line jezdzil Jay-Z, swoj film na LFF promowala Kate Winslet, a dzis spontaniczny, darmowy gig w Covent Garden dal Paul McCartney a na konferencji Wired wystapila Bjork. Na poprawe nastroju wrzucamy zdjecia naszego przyjaciela Pelixa z St James Park, kawiarnii Goswell Road Coffee oraz pudelko po czekoladowych lodach Ben&Jerry z kawalkami nowojorskich brownie :)

Uber dobre lody czekoladowe

Goswell RD Coffee
Pelix wreszcie dal sie sfotografowac

wtorek, 15 października 2013

London spleen

Poszukiwania nadal trwaja. Od 6 godzin siedzimy w jednej i tej samej kawiarni wysylajac nasze zyciorysy w jak najwiecej miejsc. Tym razem probowalam aplikowac na stanowiska zwiazane z marketingiem i organizacja eventow "w kulturze" - niestety ZNOW przeszkoda - wiekszosc formularzy wymaga podania NIN. Po raz pierwszy odezwal sie do mnie headhunter, przeredagowalam CV i mam nadzieje, ze to cos zmieni.

W przypadku Piotrka znalazl sie kolejny agent, ktory probuje znalezc dla niego prace i nadal dzwonia telefony z propozycjami spotkan - niestety czesto poza Londynem. Zapewne wiekszosc jest ciekawa jak pierwsze doswiadczenia podczas informatycznych rozmów o prace. Na przyklad pogawedka z hinduskim biznesmenem, ktorego naprawde trudno zrozumiec, bo sepleni (chyba byl pod wplywem alkoholu)
i postanawia zdjac buty w srodku spotkania, ale tez mila dyskusja w malym londynskim startupie nad pracownia Zahy Hadid gdzie duzym plusem jest mozliwosc zagrania w ping ponga albo playstation z hipsterami :)
Jak latwo sie domyslic pierwsza opcja odpadla, a w drugiej czekamy na ciag dalszy.

Dzisiaj postanowilismy odwiedzic kilka bankow i dowiedziec sie czy potencjalnie mozliwe jest natychmiastowe zalozenie konta. W Lloyds i HSBC odeslali nas z kwitkiem, bo nie mamy stalego zatrudnienia. Santander nie utrudnia obcokrajowcom, ale dopuszcza jedynie aplikowanie online i oczekiwanie na dokumenty wynosi okolo 7 dni. Spotkanie w Barclays nalezalo do najciekawszych, bo konsultant na samym poczatku powiedzial, ze jako nie-brytyjczycy musimy doniesc proof od address CZYLI: rachunek za prad, elektrycznosc albo wyciag z angielskiej karty kredytowej (absurd nr 1). Jednak ze wzgledu na nasza przynaleznosc do Unii Europejskiej okazalo sie, ze mozemy zalozyc konta "od reki" czyli...najwczesniej 27.10. Taki jest teraz czas oczekiwania na zalozenia konta w tym bank (absurd nr 2). Ostatecznie stwierdzilismy, ze nie jest to nam obecnie potrzebne, ale mamy juz podstawowe rozeznanie co w trawie piszczy. Swoja droga bardzo ciekawe jak obywatel dajmy na to Rosji, moze otworzyc konto w banku zaraz po przyjezdzie do UK. Wyglada na to, ze media maja racje wskazujac na rosnaca niechec rzadu brytyjskiego do naplywajacych imigrantow.

Znacznie gorzej czujemy sie w sprawie NIN - list, ktory wysylaja do aplikantow do nas nie dotarl, a proba dowiedzenia sie czegos na ten temat w lokalnym Job Center Plus zakonczyla sie fiaskiem (urzedniczka po prostu odeslala nas na drugi koniec miasta). Kierujac sie zasada, ze internet ma zawsze racje idzemy na czwartkowa rozmowe jedynie z dokumentami tozsamosci, w koncu wlasnie do tego sluzy cala rozmowa - potwierdzeniu naszej tozsamosci. Powolutku zblizamy sie do punktu, w ktorym widmo utraty plynnosci finansowej zaczyna byc realne dlatego planujemy szukac pracy niekoniecznie w londynskich biurach Google i Facebooka ;)

niedziela, 13 października 2013

Working class hero

Tytul posta dedykuje Piotrkowi, ktory wlasnie pojechal na swoja pierwsza londynska rozmowe o prace (tak, jest niedziela!). Co wiecej, jutro o tej samej porze znow bedzie robil dobre wrazenie na innym potencjalnym pracodawcy. Cieszymy sie, bo propozycje pracy, ktore otrzymuje odpowiadaja wyksztalceniu i dotychczasowemu doswiadczeniu. Wystarczyly 3 dni poszukiwan, odpowiedzi na kilkanascie ofert i zmiana miejsca zamieszkania z Warszawy na Londyn w LinkedIn aby zaczeli odzywac sie headhunterzy i rozdzwonily telefony z pierwszymi zaproszeniami na rozmowy. Wynika z tego, ze w Londynie nadal brakuje wykwalifikowanych specjalistow. Oferty pracy w IT pojawiaja sie doslownie co kilka minut, a P. nieustannie moze klikac w przycisk "apply for a job". Trzymamy kciuki!

W moim przypadku niestety nie jest tak latwo... Jak dotad otrzymalam dwie odmowne odpowiedzi (w sieci angielskich pubow i jako recepcjonistka) z powodu za wysokich kwalifikacji... Szczerze mowiac to dla mnie spore zaskoczenie, bo do tej pory bylam pewna, ze praca w kawiarni albo pubie jest zarezerwowana wlasnie dla nowoprzyjezdznych, ktorym zalezy na szybkiej kasie - nic bardziej mylnego. W starbuckscie, coscie i innych kawiarniach przy zgloszeniu do pracy trzeba wypelnic szczegolowy formularz osobowy z aktualnym numerem NIN - tym samym na ktorego wyrobienie czeka sie kilka tygodni od przyjazdu... Od dzisiaj zmieniam wiec nastawienie i zaczynam mierzyc troche wyzej w hierarchii stanowisk. Ewentualnie udamy sie do jednej z agencji pracy (najpewniej do JobCenter Plus) gdzie moga zapronowac nam/mi latwa i krotkoterminowa prace "od zaraz".

Dzisiaj dokonalismy tez przelomowego odkrycia na temat plac i podatkow w Anglii. W wiekszosci ofert zamiaszczanych w Internecie, pracodawca wpisuje informacje na temat proponowanych  rocznych zarobkow brutto. Jak dla mnie jest to znakomita praktyka, z ktorej powinni brac przyklad polscy pracodawcy. Wielokrotnie podczas rozmow denerwowalam sie jakiej pensji zarzadac, a w konsekwencji jak zareaguje moj rozmowca. Tutejsza jawnosc sluzy takze wyrownaniu pensji  - praktycznie kazda firma oferuje bardzo podobne pieniadze na wybranym stanowisku. Do tego dochodzi bardzo ciekawa kwestia wysokosci zmieniajacych sie co roku progow podatkowych. Jesli pracujac w Anglii zarabiasz do 32.010 F rocznie, Twoj podatek wynosi 20%, natomiast przekraczajac te kwote chocby o 1 F, podatek wzrasta do 40%! Kilka prostych obliczen i okazuje sie, ze osobom zarabiajacym miedzy 32, a 45 tysiecy F. oplaca sie umowa na 32 albo od razu na 43 tysiace. Trzeba o tym pamietac, bo perspektywa odebrania prawie polowy pensji jest dosyc przerazajaca.

Tym razem niestety nie wstawiamy zadnych zdjec ani historii o spotkanych gwiazdach filmowych - ostatnie kilka dni spedzilismy siedzac w kawiarniach z glowa w telefonie/laptopie. Odstawilismy nawet nasz londynski narkotyk czyli spacery po parkach. Zaczynam zapuszczac korzenie popijajac karmelowa latte w Stratford i powoli zapominam juz jak wyglada Big Ben :(  Jak tyko ktores z nas dostanie prace bedziemy swietowac i robic sobie kompromitujace zdjecia w stylu angielskich dziewczyn rozkladajacych sie pod pubami - OBIECUJE.

piątek, 11 października 2013

99 problems

Padl nam domowy internet, mobilny dziala kiedy chce i znudzilo nam się siedzenie w starbucksie postanowilismy więc zajrzed do kawiarenki internetowej. Ostatni raz bylam w takim lokalu w gimnazjum, uczac się od moich kolegow jak grac w counter strike'a (multiplayera). Korzystanie z internetu wcale nie jest drogie (1,5F na godzine), a lacze superszybkie więc pozornie same zalety. Niestety na miejscu okazalo się, ze 90 % klienteli to szemrani panowie (wszystkich ras) ogladajacy zdjecia mlodych celebrytek (WTF?), smierdzacy w tak nieprowadopodny sposob, ze nie da się z nimi przebywac w jednym miejscu. Kafejkowanie skonczylismy więc przed czasem zabijajac szybko resztki smrodu pozostale w naszych nozdrzach nowymi lodami McFlurry Maltesers :)
Postanowilismy już nigdy więcej nie wspominac tego tragicznego epizodu więc niech zostanie tu opisany jako przestroga!

W cudownym, pelnym kolorowych barber shopow, vintage plakaciarni i dizajnerskich showroomow Soho, znalezlismy wreszcie kawiarnie nie nalazaca do zadnej z trzech wielkich sieci. Kawa okazala się znakomita, klientela mlodziezowa, a wloska obsluga przemila, spedzilismy tam więc chyba 4 godziny :) Wreszcie udalo nam się powysylac troche CV i zrobic pierwsze rozeznanie na londynskim rynku pracy. Ciekawostka jest fakt, ze podrukowane przez nas zyciorysy na nic się nie przydadza – tutaj nawet aplikujac do zwyklej jadlodajni musisz wypelnic dlugasne formularze internetowe. Podajac dane zawsze wymagaja od nas dokladnego brytyjskiego adresu więc bez tego znalezienie pracy w UK jest praktycznie niemozliwe. W poniedzialek planujemy zajrzec do miejscowych agencji pracy sprawdzic czy i co mogą nam zaproponowac.

Wczoraj wraz z rozpoczeciem londynskiego festiwalu filmowego nadeszla jesien. Trafilismy na niego oczywiscie przez przypadek, ale to super doswiadczenie uslyszec nagle Toma Hanksa, który stoi 10 krokow od Ciebie, mijac się z Terrym Gilliamem (tak tym z Monthy Pythona!) i Jamesem Nesbittem (Bloody Sunday). Dzis niestety nie spotkalismy zadnych slaw, ale za to zrobilismy sobie wieczorny spacer zahaczajac o 3 parki i ogladajac wielka rzezbe-koguta na Trafalgar Square. Nowka sztuka zastapila nudnego starego konia – tak się wyprowadza sztuke wspolczesna na ulice! Dzisiejsze newsy dnia w angielskiej prasie to impreza dwoch rosyjskich miliarderow w nocnym klubie na Mayfair (w dwie godziny wydali ponad 130 tys. funtow) oraz zdjecie PRAWDOPODOBNIE Banksy'ego. Plany na najblizsze 3 dni to oczywiscie wysylanie CV, spacery po parkach (to już uzaleznienie) i zwiedzenie galerii Serpentine i Saatchi.

Trafalgar Sq.






































Z pozytywow mamy tu dostęp do telewizji angielskiej, a na kanale Film 4+1 kazdego wieczora puszczaja nadzwyczaj dobre filmy więc uzupelniamy zaleglosci (m.in. Maczeta Rodriguez'a, Ghost Writer Polanskiego, Scott Pilgrim). Dwa slowa o zakupach i cenach. Nasze serca już podczas majowki zdobyl Marks&Spencer Food ze wspanialym jedzeniem lunchowym w dobrych cenach. Salatka z makaronem i dodatkami to koszt okolo 3F. Zestaw w McDonaldzie kosztuje okolo 4,50 i co ciekawe maja tu wege wrapy (na szczescie dla mnie). Kawa to mniej więcej 3 funciaki, najlepsza karmelowa czekolada Cadbury to 1F. Marlboro można tu kupic za 8F dlatego nie palimy od prawie tygodnia (oczywiscie zapomnialam kupic karton na lotnisku, a kasy na wydatki mamy przeciez niewiele). Jak za kazdym razem w Londynie podniecamy się niezdrowo siecia HMV gdzie większość plyt kosztuje 5F (in your face empik), a na polkach leza i kusza nas koszulki z Davidem i Joy Division (między 15, a 20F). Jak tylko zaczniemy zarabiac będziemy wydawac jakby jutra nie było! 

środa, 9 października 2013

Black Swan

Pijani sukcesem jakim jest znalezienie pokoju w Londynie zdecydowalismy sie spedzic troche czasu w British Museum i w parkach miejskich. Niewatpliwie naszym ulubionym jest St James Park, w ktorym stalymi rezydentami sa szaro-brazowe wiewiorki, cyniczny pelikan robiacy nas w balona (za kazdym razem jak probujemy sfotografowac okazuje sie ze Peli akurat jest drugim koncu parku) oraz przepiekny czarny labedz. Mamy juz pomysl na bajke dla dzieci o tych parkowych zwierzatkach :) Szczerze mowiac trudno jest zamykac sie z komputerem w czterech scianach gdy alternatywa jest wygrzewanie sie w parku posrod kolorowych kaczek.



Korzystajac z dobrej pogody - na termometrze ponad 20 stopni (IN YOUR FACE Poland) i slonce, bylismy tez na krotkim spacerze na South Bank (przesliszmy od Westminster Bridge do Millenium), a dzis w Chinatown i w sklepie M&M's. W koncu jestesmy w Londynie! Mamy jednak pewne plany i cele do osiagniecia. Od wczoraj posiadamy staly adres zamieszkania, jestesmy wiec oficjalnie londynczykami, a dzieki temu moglismy wreszcie zadzwonic do jobcenter plus zeby zwrocic sie z prosba o wyrobienie numeru NIN (national insurance number - odpowiednik polskiego NIPu).



Oczywiscie z naszym anty-szczesciem, okazalo sie, ze pomimo posiadania angielskiej karty sim nie mozemy polaczyc sie z odpowiednim numerem... JC maja specjalne numery telefonow, do ktorych rozmowy nalicza sie w dziwacznej taryfie biznesowej dlatego musielismy zadzwonic do nich z polskiego numeru z aktywna usluga roaming. Na szczescie sama rozmowa z urzedniczka byla krotka i rzeczowa, a spotkanie w celu przyznania numeru wyznaczono nam juz na 17 pazdziernika co nas ogromnie ucieszylo.

Nastepny etap to konto bankowe i proof of address, ktory podobno jest wymagany przy formalnosciach zwiazanych z rozpoczeciem pracy. Procedury angielskie dla imigrantow z Unii Europejskiej sa uproszczone ale musze powiedziec, ze nie wszystko jest spojne i logiczne jak schemat londynskiego metra. Teraz intensywnie szukamy pracy przez internet korzystajac z bezplatnego wifi we wszechobecnych kawiarniach starbucks/costa/nero.

poniedziałek, 7 października 2013

Happy Monday

Hurra, znalezlismy pokoj i mieszkanie, ktore sprostalo naszym oczekiwaniom! Udalo sie to dzieki pomocy nieocenionej Pani Ani, u ktorej mieszkamy teraz. P A wykonala kilka telefonow do swoich kolezanek (ktorych nawiasem mowiac ma bardzo duzo na calym swiecie) i skontaktowala nas z para Polakow z wlasnym mieszkaniem, poszukujacych towarzystwa do drugiego pokoju. Wspoldzielimy kuchnie, living room i lazienke - wszystko w nowym, eleganckim, bardzo zadbanym mieszkaniu w bloku z 2009 r.


Nasze nowe lokum znajduje sie na pograniczu Manor Park i Ilford, w 3 strefie wschodniego Londynu i kosztuje 130 funtow za tydzien. Wstepnie nastawialismy sie na oplate 125 f., ale w tym standardzie 130 to bardzo rozsadna cena. Nasi wspolokatorzy, a jednoczesnie landlordzi to mlodziutkie malzenstwo z kilkuletnim stazem pracy w Londynie. 

Jak na pierwsza wizyte mozemy stwierdzic, ze sa sympatyczni, pomocni - udzielili nam sporo rad zwiazanych z poszukiwaniem pracy, a do tego nie wygladaja jak typowi Polacy :) Jedyny minus zwiazany z tym mieszkaniem to czas oczekiwania - mozemy wprowadzic sie dopiero 16.10. Do tego czasu zostajemy u Pani Ani, ktora, jak wnioskujemy z tego co nam mowi, jest nawet zadowolona z takiego stanu rzeczy poniewaz jestesmy dla niej fajnym towarzystwem :)

Dzisiaj odpoczywamy po kilku dniach wyczerpujacych poszukiwan pokoju - zaraz wchodzimy do British Museum, a od jutra zaczynamy rozgladac sie za praca. 

PS. Ja planowalam mieszkanie w tych super mini-domkach przy Regent's Park, ale niestety nie spotkalismy nigdzie wlasciciela zeby spytac o wysokosc czynszu :P




niedziela, 6 października 2013

W matni

Zastanawiam sie jak to jest mozliwe, ze Polacy, ktorzy tu przyjezdzaja znajduja mieszkanie bez zadnego problemu. Czy bez zastanowienia podpisuja kontrakty na 6 miesiecy i oddaja w depozyt 500 £? Jesli tak, to skad maja pewnosc, ze zostana tu tyle czasu no i ile pieniedzy przywoza ze soba na start?
 
Nasze kryteria poszukiwania pokoju bardzo zawezaja rynek (ktory i tak nie jest tak duzy jakby sie wydawalo). Odwiedzilismy juz kilka dzielnic we wschodnim Londynie - East Ham, Manor Park, Upton Park, Leyton i Forest Gate (oraz oczywiscie sliczne Beckton, w ktorym teraz jestesmy). MP i UP to wlasciwie getta hinduskie. Nie widzielismy tam nikogo innej narodowosci. Nie zrazilo nas to jednak i bylismy zdeterminowani zeby zobaczyc pokoj, na ktorego ogladanie sie umowilismy. Niestety nikt do nas nie przyszedl... Podejrzewam, ze z okna zobaczyli nasze twarze i nie chcieli nam otworzyc :)
 
Przy FG nie bylo nawet tak zle, a srodowisko uliczne duzo bardziej multi-kulti, niestety w domu smierdzialo smazalnia ryb, a w lazience grzyb i rdza zyly wlasnym zyciem. Nie potrafimy zrozumiec ze ludzie akceptuja taki standard zycia. W Leyton Polacy, z ktorymi mielibysmy mieszkac wprowadzili nas do mikropokoju z obrzydliwie brudnym materacem, rozpadajaca sie szafa i playstation (ale bez TV). Co wiecej na schodach lezaly dziwnego pochodzenia rury, ktore jak sie okazalo sa na sprzedaz (Piotrek: 'hej a co to za zlom?' Chlopak: 'jak to co!? to sa pieniadze!!').
 
Zdesperowani zaczelismy szukac drozszych pokoi i chcielibysmy troche uciec od wschodniego Londynu... Nadal jednak mamy problem, poniewaz wiekszosc ogloszeniodawcow wymaga miesiecznego depozytu i dlugich kontraktow. Oczywiscie mozemy zaryzykowac i je podpisac, ale co sie stanie jesli nie znajdziemy szybko pracy i a)skoncza sie nam pieniadze na zycie, b)bedziemy musieli zerwac kontrakt? Juz widze jak sciga nas Scotland Yard :) Wydaje mi sie, ze przez nasz background, wyksztalcenie, styl zycia, ostroznosc i brak ryzykanctwa nie umiemy zachowac sie lekkomyslnie jak inny Polacy. Poza tym nie jestem w stanie obnizyc swoich standardow lokatorskich tak zeby spac w brudzie.
 
Mielismy tez sytuacje, ze landlord stwierdzil przez telefon ze jezeli nie mamy podpisanej umowy o prace to musimy zaplacic 2 miesiace depozytu i to nie podlega negocjacjom. Innym razem po tym jak napisalismy ze jestesmy z Polski landlord przestal sie do nas odzywac. Sytuacja przypomina troche surrealizm Monty Pythona.
 
Pocieszajace jest to, ze wczoraj spotkalismy sie ze znajoma i jej chlopakiem, ktorzy sa tu juz jakis czas i maja teraz b.ladne i czyste mieszkanko w Stratford. Co wiecej, chlopak takze jest informatykiem i nie mial wiekszych problemow ze znaleziem pracy wiec perspektywa dla Piotrka jest calkiem obiecujaca. Chcielibysmy juz zaczac tej pracy szukac i przestac skupiac sie jezdzeniu po mieszkaniach/sledzeniu gumtree i spareroom co 10 min w poszukiwaniu nowych ogloszen.
 
Oby nam sie udalo!

piątek, 4 października 2013

London, day 1

Pierwszy dzień, pierwszy post i oczywiście zaczynamy od narzekania :) Chociaż odwiedziłam to miasto turystycznie już 3 razy (Piotrek 2) i spędziłam tu łącznie prawie miesiąc, a w dodatku transport publiczny nie ma przede mną tajemnic, tym razem wszystko okazuje się być o niebo bardziej skomplikowane.
 
1. Już po wylądowaniu zdaliśmy sobie sprawę, że przewidywania wydatkowo-finansowe można sobie darować... Prosta sprawa czyli transport z Luton do centrum Londynu nie kosztuje wcale 6,29 jak informują na stronie, ale w zależności od przewoźnika od 10 do 15 funtów za osobę. Autokary/busiki nie odjeżdżają też co 10-15 min, ale co 30... Gdyby więc ktoś tu leciał polecamy Greenline za 10 funtów za osobę :) Po drugie nie kupiliśmy od razu karty miesięcznej, bo nie wiemy gdzie będziemy mieszkać i gdzie pracować (w których strefach), a zatem wydajemy grube funciaki na ładowanie oysterki. Jutro zaopatrzymy się w kartę 7-dniową i przez tydzień sky is the limit!
 
2 – Czyli pytanie jaką kartę sim pay-as-you-go wybrać i gdzie ją kupić. Większość ludzi z Wysp twierdzi, że to bez różnicy, ale to wcale nie jest prawda jeśli zależy nam na nieograniczonym dostępie do internetu (dzieci fejsa i nawigacji gps) oraz minutach. Ze względu na plan taryfowy wybraliśmy dziwną firmę „3”, której oferta była bardzo konkurencyjna wobec t-mobile, orange i 02. Kartę kupiliśmy, gorzej z doładowaniem – w ASDzie, która jest tuż obok nas, się nie da - trzeba więc szukać specjalnego sklepu, który obsługuję tę firmę (jeszcze nie znaleźliśmy, ale wiemy gdzie szukać:) Oczywiście istnieje opcja doładowania online na telefonie typu smartfon, ale trzeba podać stały adres zamieszkania w UK [kwadratura koła].
 
3. Naszym priorytetem przez pierwszych kilka dni jest znalezienie pokoju do wynajęcia. Mamy na to czas maksymalnie do środy. Wszyscy znajomi powtarzali nam żeby wystrzegać się wynajmu u Polaków. Problem w tym, że tylko Polacy nie wymagają miesięcznego depozytu (cóż to jest 500 funtów!) i referencji od poprzednich landlordów. Na gumtree pojawiają się pojedyncze ogłoszenia od innych Europejczyków, którzy nie mają tak wysokich wymagań jak Anglicy, jednak w dzielnicach bardzo oddalonych od centrum. Próbowaliśmy więc umówić się na oglądanie pokoju u kilku Polaków i tu kolejne zaskoczenie – albo nie odbierają telefonu, albo oferta jest już nieaktualna.
 
Szczęście uśmiechnęło się do nas już po północy. Jesteśmy umówieni na oglądanie pokoju w Walthamstow. Nasza pewność, że wynajem pokoju bez konkurencji studentów to bułka z masłem została nadszarpnięta. W tej chwili jest to więc nasz największy problem – znalezienie pokoju na który a) nas stać, b) jest czysty, c) jest w spokojnej dzielnicy nie dalej niż 3 strefa. Niektórzy mogą się dziwić dlaczego mieszkanie jest ważniejsze od pracy – otóż w UK trzeba mieć podpisaną umowę na wynajem ażeby dostać konto w banku, NIN (tutejszy NIP), a także przy załatwianiu formalności we wszystkich urzędach i agencjach pracy.
 
4. W mieszkaniu w którym teraz jesteśmy nie ma wifi, a jedynie uber wolny internet przez modem USB – siedzimy więc na jednym komputerze sprawdzając jednocześnie strony z ogłoszeniami o prace/oferty mieszkaniowe/nasze maile, facebooki i linked_iny. Oczywiście mamy świadomość, że kawiarniach starbucks/costa jest wifi, ale ile można pić jedną herbatę (pamiętajmy, że musimy teraz oszczędzać)? Właśnie z tego powodu wszystko dzieje się dwa razy wolniej niż powinno, a my ani nie uczestniczymy w życiu tego wspaniałego miasta ani nie realizujemy podstawowych celów na te pierwsze dni.
 
Podsumowując, niewiele udało nam się załatwić w dniu dzisiejszym. Wczorajszego nie liczę ponieważ dojechaliśmy do Becton gdzie nocujemy przed 19. Jutro musimy lepiej zaplanować dzień i odezwać się do jak największej ilości wynajmujących, bo zaraz okaże się, że nie mamy gdzie mieszkać. Oczywiście jest kilka pozytywów: angielska telewizja jest hiper głupia i mamy z niej ogromny ubaw; ludzie, których mijamy na ulicy albo spotykamy w kawiarniach są szalenie mili co nastraja nas pozytywnie oraz tutaj jest 9 stopni cieplej niż w Warszawie :)