piątek, 11 października 2013

99 problems

Padl nam domowy internet, mobilny dziala kiedy chce i znudzilo nam się siedzenie w starbucksie postanowilismy więc zajrzed do kawiarenki internetowej. Ostatni raz bylam w takim lokalu w gimnazjum, uczac się od moich kolegow jak grac w counter strike'a (multiplayera). Korzystanie z internetu wcale nie jest drogie (1,5F na godzine), a lacze superszybkie więc pozornie same zalety. Niestety na miejscu okazalo się, ze 90 % klienteli to szemrani panowie (wszystkich ras) ogladajacy zdjecia mlodych celebrytek (WTF?), smierdzacy w tak nieprowadopodny sposob, ze nie da się z nimi przebywac w jednym miejscu. Kafejkowanie skonczylismy więc przed czasem zabijajac szybko resztki smrodu pozostale w naszych nozdrzach nowymi lodami McFlurry Maltesers :)
Postanowilismy już nigdy więcej nie wspominac tego tragicznego epizodu więc niech zostanie tu opisany jako przestroga!

W cudownym, pelnym kolorowych barber shopow, vintage plakaciarni i dizajnerskich showroomow Soho, znalezlismy wreszcie kawiarnie nie nalazaca do zadnej z trzech wielkich sieci. Kawa okazala się znakomita, klientela mlodziezowa, a wloska obsluga przemila, spedzilismy tam więc chyba 4 godziny :) Wreszcie udalo nam się powysylac troche CV i zrobic pierwsze rozeznanie na londynskim rynku pracy. Ciekawostka jest fakt, ze podrukowane przez nas zyciorysy na nic się nie przydadza – tutaj nawet aplikujac do zwyklej jadlodajni musisz wypelnic dlugasne formularze internetowe. Podajac dane zawsze wymagaja od nas dokladnego brytyjskiego adresu więc bez tego znalezienie pracy w UK jest praktycznie niemozliwe. W poniedzialek planujemy zajrzec do miejscowych agencji pracy sprawdzic czy i co mogą nam zaproponowac.

Wczoraj wraz z rozpoczeciem londynskiego festiwalu filmowego nadeszla jesien. Trafilismy na niego oczywiscie przez przypadek, ale to super doswiadczenie uslyszec nagle Toma Hanksa, który stoi 10 krokow od Ciebie, mijac się z Terrym Gilliamem (tak tym z Monthy Pythona!) i Jamesem Nesbittem (Bloody Sunday). Dzis niestety nie spotkalismy zadnych slaw, ale za to zrobilismy sobie wieczorny spacer zahaczajac o 3 parki i ogladajac wielka rzezbe-koguta na Trafalgar Square. Nowka sztuka zastapila nudnego starego konia – tak się wyprowadza sztuke wspolczesna na ulice! Dzisiejsze newsy dnia w angielskiej prasie to impreza dwoch rosyjskich miliarderow w nocnym klubie na Mayfair (w dwie godziny wydali ponad 130 tys. funtow) oraz zdjecie PRAWDOPODOBNIE Banksy'ego. Plany na najblizsze 3 dni to oczywiscie wysylanie CV, spacery po parkach (to już uzaleznienie) i zwiedzenie galerii Serpentine i Saatchi.

Trafalgar Sq.






































Z pozytywow mamy tu dostęp do telewizji angielskiej, a na kanale Film 4+1 kazdego wieczora puszczaja nadzwyczaj dobre filmy więc uzupelniamy zaleglosci (m.in. Maczeta Rodriguez'a, Ghost Writer Polanskiego, Scott Pilgrim). Dwa slowa o zakupach i cenach. Nasze serca już podczas majowki zdobyl Marks&Spencer Food ze wspanialym jedzeniem lunchowym w dobrych cenach. Salatka z makaronem i dodatkami to koszt okolo 3F. Zestaw w McDonaldzie kosztuje okolo 4,50 i co ciekawe maja tu wege wrapy (na szczescie dla mnie). Kawa to mniej więcej 3 funciaki, najlepsza karmelowa czekolada Cadbury to 1F. Marlboro można tu kupic za 8F dlatego nie palimy od prawie tygodnia (oczywiscie zapomnialam kupic karton na lotnisku, a kasy na wydatki mamy przeciez niewiele). Jak za kazdym razem w Londynie podniecamy się niezdrowo siecia HMV gdzie większość plyt kosztuje 5F (in your face empik), a na polkach leza i kusza nas koszulki z Davidem i Joy Division (między 15, a 20F). Jak tylko zaczniemy zarabiac będziemy wydawac jakby jutra nie było! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz