Jestesmy w Londynie od 25 dni i wyglada na to, ze coraz bardziej czujemy sie mieszkancami tego miasta. Z kazdym dniem zwieksza sie nasza odwaga zwiazana z poznawaniem/wkraczaniem/pytaniem, a w metrze jak wszyscy inni londynczycy zaslaniamy sie codziennym wydaniem Evening Standard. Innymi slowy, otworzylismy sie na swiat zmuszeni nasza sytuacja. Ciekawe, ze nasze poczatkowe odczucia zwiazane z metoda poszukiwan pracy przez internet zmienily sie jak tylko rozpoczelismy etap bezposrednich kontaktow z pracownikami sklepow i pubow. Nadal utrzymujemy, ze niemozliwe jest znalezienie pracy z ulicy ani bezsensowne zagadywanie menagerow, ale szybkie konwersacje na miejscu stanowczo wygrywaja z wypelnianiem kilkustronicowych formularzy online. Naszym codziennym punktem uwagi staly sie witryny. Witryny sklepow, pubow, jadlodajni, malych firm - wszystkich mozliwych instytucji, ktore mijamy. To wlasnie na nich lub za nimi umieszczane sa informacje o ewentualnych wolnych stanowiskach. Zostalismy ekspertami w wyszukiwaniu kartek z ogloszeniami, juz nawet nie widzimy co jest za witryna - szyba stala sie najwazniejsza :) Bardzo latwo jest wejsc do pubu albo sklepu z taka wywieszka - wystarczy zamienic kilka slow z osoba majaca pojecie o sprawie (menagerow NIGDY nie ma na miejscu) i zostawic CV. Dzis jedna przemila dziewczyna zapytala od razu jak poprawnie wymowic moje imie (dzieki bogu, bo do tej pory figururowalam jako "Iła"...), a kolejna nie mogla uwierzyc, ze dopiero szukam tu pracy skoro tak dobrze mowie po angielsku. Niestety to nie one decyduja kogo zatrudnic...
W tym momencie moge podzielic sie wrazeniami z dwoch rozmow, ktore odbylam dzisiaj - w kawiarni nalezacej do polskiej wlascicielki oraz w sklepie z ciuchami calkiem dobrej firmy amerykanskiej. Polka szukajaca "fajnej dziewczyny" byla super przyjemna, ale jak tylko doszlo do kwestii wynagrodzenia okazalo sie, ze zamierza placic tygodniowke o 130F mniejsza niz minimalne wynagrodzenie w Anglii. Zastanawiam sie czy chce mnie zatrudnic na czarno, czy zle zrozumialam. Podczas rozmowy byla wyraznie zachwycona moja osoba, natomiast ja z kazda chwila coraz mniej. W najblizszych dniach otrzymam smsa z informacja czy od przyszlego tygodnia bede miala szanse u niej pracowac.
Druga rekruterka byla przeurocza Amerykanka Lucy przy ktorej moj akcent stal sie podejrzanie amerykanski - nawet nie wiedzialam, ze tak potrafie! Pytala standardowo o moje doswiadczenie, zainteresowania, o to co moge wniesc do tej pracy, jakie mam plany na zycie itd. Z jezykiem zupelnie nie bylo klopotu, jednak porownujac moje schludne polskie ciuszki do totalnie wyhipsterzonych sprzedawcow z tego sklepu poczulam lekki dyskomfort i niepewnosc. W dodatku Lucy miala wlaczony komputer z dziesiatkami nieprzeczytanych maili z CV mojej konkurencji... Nie nastawiam sie wiec optymistycznie, szczegolnie, ze jak zawsze tutaj - odezwa sie w ciagu najblizszych 4 tygodni.
Jestesmy juz lekko zmeczeni tymi poszukiwaniami. W tej chwili wypelniamy okolo 10 aplikacji online dziennie, a dodatkowo zostawiamy CV na miescie. Jak dlugo mozna szukac jakiejkolwiek pracy i czy ktokolwiek sie do nas odezwie? Pewnie czesc z was mysli, ze jestesmy w Londynie radosnie korzystajac z atrakcji tego miasta, a przy okazji szukamy czegos co nam wpadnie w oko. Prawde mowiac jest zupelnie na odwrot - czesto nawet nie patrzymy gdzie jestesmy i jak wspaniale jest wokol nas, bo nasze sokole oko i skupiona mysl kraza tylko i wylacznie wokol jednego tematu. Sprawa jest prosta - jesli nie znajdziemy czegos w ciagu najblizszych 3 tygodni musimy wracac do domu. Dlatego prosimy o wyrozumialosc jesli piszemy za malo osobistych maili albo nie zapraszamy nikogo do nas w odwiedziny - teraz jestesmy calkowicie pochlonieci szukaniem pracy.
Do tego dochodzi sprawa mieszkania... Tak jak pisalismy wczesniej nasz pokoj jest czysty i schludny, a osiedle dosyc przyjemne. Problem w tym, ze mieszkamy troche daleko od centrum, a w okolicy mamy jedynie marne tesco, meczet i 50 mini hinduskich sklepow ze wszystkim i niczym jednoczesnie. Tutaj mala dygresja na temat kwestii hinduskiej. Nadal nie rozumiem dlaczego Polacy mowia na hindusow "Ciapaci". Moim zdaniem sa czysci, grzeczni - dokladnie tacy sami jak wszyscy inni ludzie tak jak zawsze uwazalam i konsekwentnie uwazac bede :) Wracajac do naszego pokoju w Manor Park, minusem jest dystans do najblizszej kolejki - 20 minut piechota, nie wspominajac nawet o metrze.
Najbardziej intrygujaca kwestia sa nasi polscy landlordzi. Ich zaangazowanie w londynska rzeczywistosc sprowadza sie do zarabiania pieniedzy. Przez 2 tygodnie zamienilismy z nimi moze 3 zdania na temat pogody w Londynie. Gdy tylko wracaja z pracy, natychmiast zamykaja sie w salonie z kuchnia (ktory BTW mial byc wspolna przestrzenia) i ogladaja "Na dobre i na zle" w tv. Chyba sie nas troche boja i vice versa. Sa tutaj od kilku lat, mimo tego nie potrafia nam nic zasugerowac w temacie blaskow i cieni zycia w Londynie, powtarzaja tylko zdania w stylu "teraz jest kryzys w UK, ale na pewno cos znajdziecie". WIELKIE DZIEKI.
W ostatnim tygodniu mielismy tylko jeden wolny dzien wymuszony niejako moja migrena, jednak dzieki temu poznalismy blizej Shoreditch i Brick Lane. Chyba nigdzie w Londynie nie mija sie na ulicy tak ciekawie ubranych ludzi jak w tych okolicach. Do tego co moment promocjami kusi jakis vintage shop, food track z curry czy targowisko plyt winylowych. A wszystko to miesci sie w genialnych kamienicach, ktore staly sie jednym wielkim plotnem dla Banksyego, Roa i innych ulicznych artystow. Wrzucamy kilka zdjec z naszego krotkiego spaceru! Ach, bylismy tez na inspirujacym festiwalu angielskiej poezji (super sprawa!) i spotkalismy sie z rezydujacym w Londynie polskim pisarzem/wydawca/aktywista/reprezentantem barwnego swiata kultury :) Przekaz jest analogiczny do swiatopogladu naszych ladlordow: na wyspach jest kryzys i nie ma pieniedzy na kulture. Poeci musza tyrac w McDonaldzie zeby zarobic na zycie.
P.S. Jezeli ktos jest ciekaw to informujemy, ze przezylismy huragan sw. Judy, ktory sparalizowal caly system komunikacji miejskiej w Londynie, wyrywal drzewa i przewracal slupy, ale nas oszczedzil :)
Zapomnialam napisac, ze niektorzy emigranici, prawdopodobnie (z tego co slyszymy i widzimy), moga znalezc tu prace w kilka dni. Sa to: sprzatacze/sprzataczki, doswiadczeni (najlepiej w UK) barmani/barmanki, kelnerzy/kelnerki, kucharze/kucharki; fryzjerzy/fryzjerki i maniciurzystki. My oczywiscie z powyzszymi nic wspolnego nie mamy... Wniosek z tego taki, ze niepotrzebne byly socjologiczne staze i kurczowe trzymanie sie pracy w zawodzie - trzeba bylo na studiach dorabiac stojac za barem w Jadlodajni albo Pawilonach dzieki czemu teraz bylibysmy krolami Soho!
OdpowiedzUsuń54 year old Dental Hygienist Ernesto Gudger, hailing from Guelph enjoys watching movies like "Snows of Kilimanjaro, The (Neiges du Kilimandjaro, Les)" and Jigsaw puzzles. Took a trip to Hoi An Ancient Town and drives a Ferrari 250 GT SWB California Spyder. katalog
OdpowiedzUsuń