środa, 25 grudnia 2013

Xmas special

Z okazji Swiat Bozego Narodzenia specjalnie dla Was pare grudniowych zdjec via Instagram :) Enjoy Xmas!

Przestrzenie w Tate Modern

Puste metro podczas powrotu z pracy

Poranne Victoria Embankment

Embankment

London Eye

Wieczorny Southbank Fair

Canary Wharf

The Grapes - pub wlasnosci Sir Iana McKellena (Gandalfa)
Soho

Magiczny zaulek w poblizu Covent Garden

Swiateczny Covent Garden Market

Sztuka ulicy



Covent Garden Market w wigilijny wieczor


czwartek, 12 grudnia 2013

Downton Abbey

Tytul niniejszego posta zainspirowany jest mega popularnym na wyspach serialem Downton Abbey. W zimowe wieczory z ciekawoscia ogladamy kolejne odcinki sledzac powolny demontaz angielskiej arystokracji. Prawde mowiac niewiele sie tutaj zmienilo od 1920 roku i czasami czujemy sie dokladnie jak bohaterowie serialu - sluzba w Downton :)  Nasza sytuacja w UK powinna sie juz unormowac, jednak caly czas spotykaja nas przykre niespodzianki. Takie niebagatelne problemy jak brak wyplaty, konflikt z bankiem, popsuta na amen elektryczna szczoteczka do zebow czy awaria telefonu... Pierwsza sprawa - nie dostalem wyplaty za ostatni tydzien pracy z przyczyn niezaleznych ode mnie. Prawidlowa platnosc, uwzglednienie wszystkich godzin i podatku [elementarna matematyka] to temat zbyt trudny dla agencji pracy, przez ktora jestem zatrudniony.

Kolejny chichot losu. Czarne chmury albo fatum spowodowaly ze moj smartfon zostal uszkodzony, dlatego musielismy kupic nowy - ultra banalny telefon bez simlocka. Przy okazji okazalo sie, ze karta SIM angielskiej sieci 3, ktora mielismy do tej pory, dziala tylko w telefonach kompatybilnych z siecia 3G, a cena takiego telefonu to minimum 50F czyli jak dla nas astronomiczne pieniadze. Dlatego, zmuszeni sytuacja zmienilismy numer i siec na o2 co kosztowalo nas 15F. O polaczeniu z internetem w tym przedpotopowym urzadzeniu oczywiscie nie ma mowy, wiec znow nasze zycie tutaj zostalo utrudnione. Jak nietrudno przewidziec z powodu tych wszystkich sytuacji nasza frustracja rosnie, nie wspominajac, ze praca w magazynie/pubie jest do zaakceptowania na start i teraz bardzo sie z niej cieszymy, ale nie jest to szczyt naszych oczekiwan. Co wiecej moja prace charakteryzuje nienormowany czas, co w praktyce oznacza, ze w jednym tygodniu pracuje 32, a w kolejnym jedynie 20 godzin. Bez dwoch pelnych etatow ciezko nam normalnie funkcjonowac, a tym bardziej odlozyc pieniadze na przyszlosc. Najwieksza oszczednosc robimy na papierosach i alkoholu - z braku kasy nie palimy i nie pijemy przez co duzo wiecej pieniedzy wydajemy na inna przyjemnosc czyli...slodycze!

Zdarzaja sie tez male promyki slonca jak moja rekompensata z banku Barclays. Moj problem z otwarciem konta, o ktorym pisalismy we wczesniejszym poscie, zglosilem w formie oficjalnej skargi. Bank nie tylko mnie przeprosil, a niesymaptyczna pracownice upomnial, ale zaoferowal takze wplacenie 50F na konto poszkodowanego klienta w ramach zadoscuczynienia. Planuje nareszcie kupic bilet na mecz ligi angielskiej, ktorej glownym sponsorem jest jak na ironie Barclays :D Zapisalismy sie tez do wypozyczalni ksiazek w Ilford, co okazalo sie prostsze niz kontakt z biblioteka w Wawrze... Wystarczyl jedynie list z National Insurance Number, a sama biblioteka jest totalnie skomputeryzowana. Ksiazki z kodem kreskowym skanuje sie w specjalnych autamatach, dzieki czemu mozna uniknac kontaktow personalnych z osobliwymi zazwyczaj bibliotekarkami. Szlifuje teraz moj angielski czytajac Transition - Iana Banksa, a Ewa pozostala wierna polskiej prozie z mojego Kindle'a pochlaniajac w drodze do/z pracy Lód Dukaja oraz ulubione opowiadania Marka Hlaski.

Bardzo tesknimy za nasza rodzina/przyjaciolmi oraz naszym ukochanym kotem! Nostalgia za ziemia ojczysta na emigracji zaczyna coraz czesciej dawac nam  sie we znaki. W dodatku nie mamy jeszcze zadnych planow na swieta ani na sylwestra w Londynie. Bilety do Polski na swiateczne terminy osiagaja teraz rekordowe ceny wiec opcje powrotu na swieta wykluczamy. Z braku pieniedzy nie wpadlimy w szal swiatecznych zakupow, do tego sloneczna pogoda (temperatura w Londynie nadal jest dodatnia) skutecznie wyleczyly nas z bozonarodzeniowej goraczki. Na przyklad wczoraj obserwowalismy przez okno po raz pierwszy mistyczna londynska mgle. Nie tracimy naszego optymizmu, w koncu w pracy musimy sie usmiechac  i pracowac z maksymalna wydajnoscia :-/ U Ewy nad wyjsciem ze strefy pracownikow do klientow widnieje nawet wielki napis "Smile! You're on stage"... Pozdrawiamy wszystkich dziesieciu wiernych czytelnikow naszego bloga. Sprobujemy wygrac z lenistwem i pisac bardziej regularnie, trzymajcie za nas kciuki :)

czwartek, 21 listopada 2013

Druga Polska

Przjechalismy do Anglii, znalezlismy mieszkanie, otrzymalismy numery NI i w koncu dostalismy prace wiec teraz powinno byc juz z gorki prawda? Nic bardziej mylnego, kazdego dnia spotykaja nas nowe przeszkody, biurokracja i nielogiczne procedury. Na przyklad przekonywanie pani zza biurka, ze natychmiastowa wplata 400 funtow nie jest konieczna do zalozenia konta w banku. Tematem na oddzielny esej sa brytyjskie podatki... Kogo sposrod tysiecy emigrantow moze spotkac dwa razy identyczny blad przy naliczaniu podatku od pensji jak nie mnie? Moje szefostwo (ktore z kolei zwala wine na tutejszy urzad skarbowy) przyznalo mi zly taxcode przez co zamiast dwoch pelnych pensji otrzymalam kwote pomniejszona w sumie o 90f. "Otrzymalam" to zle slowo, poniewaz pierwsza wyplata pojawila sie w formie czeku, z ktorego pieniadze do dzisiaj nie zostaly przetransferowane na moje konto (za co nawiasem mowiac odpowiedzialnosc ponosi skandalicznie flegmatyczny bank Barclays), a druga wplynie dopiero jutro... 

Sprawe taxcode'u postaraja sie naprawic moi managerowie, ale nie zmieni to faktu, ze w naszych portfelach bardzo brakuje tych niesprawiedliwie pobranych pieniedzy szczegolnie, ze wlasnie znalezlismy sie w momencie w ktorym skonczyly nam sie ABSOLUTNIE wszystkie przywiezione tutaj oszczednosci. Gdyby Piotrkowi nie udalo sie znalezc tymczasowej pracy w magazynie jako warehouse operative, prawdopodobnie wlasnie rezerwowalibysmy bilety powrotne do Warszawy i zwrot zle naliczonych podatkow (ktory przypadnie zapewnie w maju 2014) nie mialby juz dla nas zadnego znaczenia.

W tej chwili wbrew przeciwnosciom losu mamy wielka nadzieje, ze fortuna wreszcie sie do nas usmiechnie i troche lepsze czasy nadejda w grudniu. Piotrek zostal zatrudniony tymczasowo, wiec nadal w czasie wolnym od pracy musimy szukac lepszej pracy na stale, ale na szczescie po skorygowaniu podatkowych pomylek i pierwszej tygodniowej wyplacie P. bedziemy wreszcie mogli pojsc na upragnione piwo. Dotychczas nasze wydatki redukowalismy do niezbednego minimum, wiec rozowa perspektywa normalnego funkcjonowania w Londynie chociaz przez jeden miesiac jest dla nas bardzo obiecujaca i przyjemna :-) Trzymajcie kciuki zeby po drodze nic zlego sie nie stalo (odpukac w niemalowane!). Nadal nie wiemy co dalej. Niekoniecznie chcemy spedzic kolejne miesiace ciezko pracujac w pubie i magazynie za minimalne wynagrodzenie... Decyzje bedziemy podejmowac na biezaco - w zaleznosci od naszej sytuacji zawodowej.

Kilka dodatkowych slow w temacie pracy z meta-poziomu master sensei. Wyslalismy przez internet i dostarczylismy osobiscie kosmiczne ilosci CV - od magazynow, pubow,  przez wszelkiej masci sklepy detaliczne, kawiarnie, stacje benzynowe, agencje pracy po duze korporacje (dlaczego Mark Zuckerberg nie zadzwonil !?). W ciagu ostatnich dwoch tygodni nie otrzymalismy zadnych odpowiedzi (nie wspominajac o tym, ze samych ogloszen jest 3 razy mniej niz na poczatku pazdzernika). Wniosek jest taki, ze wybralismy bardzo zly moment na przyjazd do Londynu - koncowka roku oznacza zamrozone budzety w firmach, dlatego nastawiamy sie na instensywna druga fale poszukiwan od poczatku roku 2014. Nasi znajomi z pracy, wspolokatorzy i konsultanci z agencji pracy mowia nam, ze teraz nie mozna spodziewac sie nowych ofert. Kilka razy uslyszelismy opinie, ze "Anglia to teraz druga Polska - bez znajomosci pracy nie znajdziesz". Jako niepoprawni optymisci liczymy jednak, ze nasze otoczenie sie myli :-)

Na oslode dosc powaznego i pochmurnego postu o tym jak anglicy robia nas w balonik, zobaczcie nagrany przeze mnie fragment koncertu Petera Doherty oraz kilka zdjec autorstwa Pitera.






Oxford Street










niedziela, 10 listopada 2013

Alive and kicking

Praca w pubie to najtrudniejsze zajecie od czasow zmagan z lekcjami matematyki w liceum. Pracuje na zmiany 4 lub 5 dni w tygodniu po 7 lub 11 godzin. Godzin bezustannego stania na nogach, nalewania piwa, przyrzadzania drinkow, rozmawiania z klientami i ciaglego donoszenia umytych szklanek. Przez pierwsze trzy dni moje pracy przechodzilam trening, na szczescie szybko wszystko zalapalam i od piatku jestem juz pelnoprawna barmanka z wlasnym identyifkatorem i dostepem do kas :)

Zapewne wiekszosc z Was wyboraza sobie, ze pracuje w zwyczajnym pubie jakich mozna spotkac setki w Warszawie - tutaj jest jednak zupelnie inaczej. To jest wlasciwie mini korporacja nastawiona na jak najwieksze zyski, ktora zarzadza kilku managerow, a pracownicy sa stale obserwoani przez supervisorow. Nie ma tutaj muzyki tylko transmisje z parlamentu, nie ma dowolnych strojow - wszyscy chodzimy w elegenackich czarnych koszulach i spodniach, nie ma tancow i pijanstwa. Klientela to parlamentarzysci, biznesmeni i turysci. Bardzo podoba mi sie miedzynarodowe towarzystwo z jakim przyszlo mi pracowac - od Anglikow przez Czechy, Szwecje i Wlochy po Brazylie i Mongolie. Sporo osob jest w wieku okolo 20-tki i mam wrazenie jakby dzielilo mnie z nimi niejedno pokolenie, bo nie lapie ich zartow ani naigrywania z niektorych klientow. Jest jednak pare osob, z ktorymi prawdopodobnie moge sie zaprzyjaznic, a co wazne kontakt z klientem jest super mily. Wczoraj grupa angielskich chlopakow pokazywala mi swoje tatuaze, inni zdradzali dla mnie sekrety londynskiego slangu. Mysle, ze moge tu popracowac przez jakis czas - szkolic angielski i zdobywac doswiadczenie, dzieki ktoremu nie bede miec pozniej problemu ze znalezieniem tego typu zajecia. Widze tez jedna wyrazna roznice Polska vs Anglia w atmosferze, podejsciu do pracy z klientem i zachowaniem samej klienteli. W Warszawie barman to zazwyczaj nabzdyczony i zainteresowany wlasnymi sprawami czlowiek, ktory ma gdzies Twoje zamowienia - tutaj klient i jego zadowolenie jest bardzo wazne. Co wiecej ta relacja jest calkowicie wzajemna poniewaz klienci szanuja pracownika i jego prace. Wydaje sie, ze w UK tak jak w USA jest zupelnie inna etyka pracy - tutaj ceniony jest Twoj wysilek niezaleznie od wykonywanych czynnosci.

Rozmawialismy ostatnio z Piotrkiem co moglibysmy doradzic potencjalnym emigrantom i wyszlo na to, ze wszystko trzeba zrobic inaczej niz my :) Przede wszystkim nalezo nastawic sie na jak najwieksze poszukiwanie w pierwszym tygodniu po przyjezdzie - chodzic po pubach oraz odpowiadac na oferty z gumtree dotyczace wszystkich mozliwych dorywczych prac. W ten sposob nie stracilibysmy miesiaca na szukanie ofert zblizonych do naszych zawodow, oraz, co wlasciwie jest wazniejsze nie pozbylibysmy sie praktycznie wszystkich pieniedzy. Dopiero po uzyskaniu jakiejkolwiek pracy (oprocz sprzatania) zaczelibysmy szukac czegos lepszego tak jak bedziemy robic teraz.

Kilka faktow niezwiaznych z tematem pracy - non stop spotykamy tutaj walesajace sie po miescie lisy (na zdjeciu ten spod Palacu Buckingham), a ja ciagle przezywam wizyte na meczu Gasquet - Del Potro. Kupilam  najtanszy z mozliwych biletow, a wszystko bardzo mocno przezywalam i mialam znakomity widok na dowod czego przedstawiam zdjecie.









































































 Nawiazujac jeszcze do naszego mieszkania - chcielibysmy od grudnia zmienic nasz pokoj. Przeprowadzilam kilka rozmow z moim zespolem z pubu i okazalo sie, ze wiekszosc z nich mieszka w 2 lub 3 strefie, ale tuz obok lini metra placac dokladnie takie same pieniadze jak my. Ich dojazd do pracy to okolo 30 minut, moj - ponad godzine (autobus + metro) dlatego mimo panujacej  tutaj czystosci musimy sie wyniesc gdzies blizej miasta. Poza tym mamy dosyc tego, ze nasi wspolokatorzy juz drugi raz odkad tu jestesmy zaprosili tutaj rodzine, ktora odetnie nam swobodny dostep do kuchni i salonu. Oczywiscie nie konsultuja tego z nami, dowiadujemy sie przez przypadek slyszac fragmenty rozmow na skypie... Czas wiec ludziom z Kolbuszowej powiedziec "nara" i zaczac lepsze zycie :)

PS. Prawdopodobnie nie uda nam sie przyjechac do Warszawy na Swieta, ale jak wszystko dobrze pojdzie to chcemy wpasc na kilka dni tuz po Sylwestrze.

PS 2. Piter wlasnie dostal informacje, ze zaczyna w poniedzialek prace. Nie jest to jeszcze nic swietnego, ale da nam stabilizacje i spokoj ducha na jakis czas :)

niedziela, 3 listopada 2013

30 dni w Londynie

Dzisiaj mija dokladnie miesiac od naszego przyjazdu do Londynu. To doskonaly czas na podsumowania - finansowe, zawodowe i te zwiazane z naszym samopoczuciem wiec zapraszamy do czytania. Na poczatek bardzo wazna informacja. Oficjalnie potwierdzam, ze udalo mi sie znalezc pierwsza prace w Londynie :) Dostalismy tez numery NIN wystawione przez Department for Work and Pensions, na ktore, zgodnie z procedurami czekalismy rowno 14 dni.

W ciagu ostatnich 3 dni odezwali sie do mnie managerowie: kawiarni, angielskiego pubu i sklepu z pamiatkami. Pierwsza opcja to praca na poltora etatu (58h), od poniedzialku do soboty z pensja nizsza od najnizszej krajowej, bez umowy, a co za tym idzie rowniez bez ubezpieczenia i odprowadzania podatkow. Kawiarnia miedzy Liverpool Street, a Shoreditch ma bardziej charakter knajpy "take away" niz miejsca na populdniowe pogawedki.  Zadania dla mnie: parzenie kawy i wydawanie miesnych posilkow. Odkad zostalam wegetarianka sam zapach smazonego miesa przyprawia mnie o mdlosci wiec jak latwo zgadnac byloby to dla mnie dosc trudne zadanie. Ze wzgledu na warunki bede zmuszona propozycje odrzucic, bo konkurencja okazala sie ciekawsza :)

Druga oferta przyszla od managera tradycyjnego angielskiego pubu tuz przy Big Benie. W tym przypadku praca jest calkowicie legalna, czas pracy to od 35 do 45 godzin na tydzien z zagwarantowanymi dwoma dniami wolnymi. Pensja nie jest bardzo wysoka, ale dochodza do niej napiwki i calkiem duze miesieczne premie. Plusem jest polozenie - przy wyjsciu ze stacji metra Westminster; niestandardowa klientela - turysci i czlonkowie parlamentu; przejscie calego szkolenia z barmanstwa oraz oczywiscie nieustanny kontakt z jezykiem angielskim. Prawdopodobna trudnoscia moze byc wielogodzinnee stanie na nogach bez chwili wytchnienia w bardzo zatloczonym miejscu. Do tej pracy zglosilam sie poprzez gumtree, a juz nastepnego dnia mialam rozmowe z managerem, ktory przez 15 minut opowiadal mi o tradycjach miejsca (maja wlasny maly browar!) zamiast idiotycznie pytac dlaczego i jak bardzo chce u nich pracowac. Co ciekawe nastepnego dnia mialam miec probna zmiane, ostatecznie jednak Josh zdecydowal, ze nie potrzebuje mnie sprawdzac, bo od razu widzi, ze jestem super osoba i lepiej jak najszybciej zaczac trening barmanski :) Wreszcie ktos to zauwazyl!!!

Trzecia propozycja nadal jest dla mnie zagadka. Wiem tylko, ze dotyczy pracy w nieduzym sklepie z pamiatkami tuz przy British Museum. Widze kilka potencjalnych plusow dotyczacych tego miejsca dlatego, mimo zaklepanej pozycji w pubie, umowilam sie na poniedzialek z wlascicielem na rozmowe dotyczaca warunkow zatrudnienia.

Podsumowujac ten miesiac staran: 90% ofert pracy znajduje sie w internecie, a najlepszym medium jest gumtree. Na ogloszenia trzeba odpowiadac jak najszybciej po ich pojawieniu sie na stronie, a wtedy szansa odzewu znaczaco wzrasta. Mozna takze szukac pracy przez londynek.net, ale wtedy istnieje spore ryzyko pracy na czarno (jak w wyzej opisanym przypadku kawiarni).

Teraz kilka slow, o tym co dla poczatkujacych emigrantow jest najwazniejsze czyli kasa! Tydzien mieszkania w Londynie to wydatek minimum 300F na pare - mieszkanie w 3 strefie, transport oraz zupelnie nieekstrawaganckie posilki. Z tych kalkulacji mozna wywnioskowac, ze dwie pracujace na pelny etat za minimalna stawke osoby moga zyc na przyzwoitym poziomie. Do ich portfela powinno wplywac co tydzien 500F.

Zrozumielismy tez, ze nielatwo bedzie nam dostac prace w zawodzie i potrzeba nam do tego praktyki z jezykiem angielskim i znajomosci. Nadal mamy nadzieje, ze Piotrkowi uda sie przelamac postawiona przed nim niezrozumiala dla nas bariere pierwszej pracy poza Polska i zacznie szybko pracowac tam gdzie jest jego miejsce, bo mu sie to jak najbardziej nalezy!

Kilka slow dodatkowych o wszystkim co poza praca. Jestem bardzo podekscytowana poniedzialkowym wyjsciem na turniej ATP Masters! Uda mi sie zobaczyc mecz Del-Potro z Gasquetem, niestety tym razem Nadal mi uciekl. To bedzie moj pierwszy tenisowy mecz na zywo, w dodatku w O2 w Londynie!  Osobiscie mam takze nadzieje, ze Piotrek lada dzien kupi dla siebie bilet na mecz Arsenalu/Chelsea i wreszcie wybierze druzyne, ktorej warto kibicowac. W przyszlym tygodniu wybieram sie na koncert Petera Doherty w Brixton oraz prawdopodobnie spedzimy kilka wolnych godzin w towarzystwie siostr A, ktore wreszcie odwiedza TO miasto, ktore tak bardzo kocham! Niestety ze wzgledu na nasze warunki mieszkaniowe oraz styl zycia poczatkujacych emigrantow, nocleg maja gdzie indziej, a wiec nie mozna spodziewac sie tutaj upokarzajacych zdjec z wieczornych melanzy na balkonie :)

PS. Nasi landlordzi zaprosili na dlugi weekend znajomych, ktorzy cale dnie spedzaja przed telewizorem popijajac Warke. Jak mozemy im przypomniec, ze sa w Londynie i jednak warto wystawic glowe za okno?

wtorek, 29 października 2013

Storefronts

Jestesmy w Londynie od 25 dni i wyglada na to, ze coraz bardziej czujemy sie mieszkancami tego miasta. Z kazdym dniem zwieksza sie nasza odwaga zwiazana z poznawaniem/wkraczaniem/pytaniem, a w metrze jak wszyscy inni londynczycy zaslaniamy sie codziennym wydaniem Evening Standard. Innymi slowy, otworzylismy sie na swiat zmuszeni nasza sytuacja. Ciekawe, ze nasze poczatkowe odczucia zwiazane z metoda poszukiwan pracy przez internet zmienily sie jak tylko rozpoczelismy etap bezposrednich kontaktow z pracownikami sklepow i pubow. Nadal utrzymujemy, ze niemozliwe jest znalezienie pracy z ulicy ani bezsensowne zagadywanie menagerow, ale szybkie konwersacje na miejscu stanowczo wygrywaja z wypelnianiem kilkustronicowych formularzy online. Naszym codziennym punktem uwagi staly sie witryny. Witryny sklepow, pubow, jadlodajni, malych firm - wszystkich mozliwych instytucji, ktore mijamy. To wlasnie na nich lub za nimi umieszczane sa informacje o ewentualnych wolnych stanowiskach. Zostalismy ekspertami w wyszukiwaniu kartek z ogloszeniami, juz nawet nie widzimy co jest za witryna - szyba stala sie najwazniejsza :) Bardzo latwo jest wejsc do pubu albo sklepu z taka wywieszka - wystarczy zamienic kilka slow z osoba majaca pojecie o sprawie (menagerow NIGDY nie ma na miejscu) i zostawic CV. Dzis jedna przemila dziewczyna zapytala od razu jak poprawnie wymowic moje imie (dzieki bogu, bo do tej pory figururowalam jako "Iła"...), a kolejna nie mogla uwierzyc, ze dopiero szukam tu pracy skoro tak dobrze mowie po angielsku. Niestety to nie one decyduja kogo zatrudnic...

W tym momencie moge podzielic sie wrazeniami z dwoch rozmow, ktore odbylam dzisiaj - w kawiarni nalezacej do polskiej wlascicielki oraz w sklepie z ciuchami calkiem dobrej firmy amerykanskiej. Polka szukajaca "fajnej dziewczyny" byla super przyjemna, ale jak tylko doszlo do kwestii wynagrodzenia okazalo sie, ze zamierza placic tygodniowke o 130F mniejsza niz minimalne wynagrodzenie w Anglii. Zastanawiam sie czy chce mnie zatrudnic na czarno, czy zle zrozumialam. Podczas rozmowy byla wyraznie zachwycona moja osoba, natomiast ja z kazda chwila coraz mniej. W najblizszych dniach otrzymam smsa z informacja czy od przyszlego tygodnia bede miala szanse u niej pracowac.
Druga rekruterka byla przeurocza Amerykanka Lucy przy ktorej moj akcent stal sie podejrzanie amerykanski - nawet nie wiedzialam, ze tak potrafie! Pytala standardowo o moje doswiadczenie, zainteresowania, o to co moge wniesc do tej pracy, jakie mam plany na zycie itd. Z jezykiem zupelnie nie bylo klopotu, jednak porownujac moje schludne polskie ciuszki do totalnie wyhipsterzonych sprzedawcow z tego sklepu poczulam lekki dyskomfort i niepewnosc. W dodatku Lucy miala wlaczony komputer z dziesiatkami nieprzeczytanych maili z CV mojej konkurencji... Nie nastawiam sie wiec optymistycznie, szczegolnie, ze jak zawsze tutaj - odezwa sie w ciagu najblizszych 4 tygodni.

Jestesmy juz lekko zmeczeni tymi poszukiwaniami. W tej chwili wypelniamy okolo 10 aplikacji online dziennie, a dodatkowo zostawiamy CV na miescie. Jak dlugo mozna szukac jakiejkolwiek pracy i czy ktokolwiek sie do nas odezwie? Pewnie czesc z was mysli, ze jestesmy w Londynie radosnie korzystajac z atrakcji tego miasta, a przy okazji szukamy czegos co nam wpadnie w oko. Prawde mowiac jest zupelnie na odwrot - czesto nawet nie patrzymy gdzie jestesmy i jak wspaniale jest wokol nas, bo nasze sokole oko i skupiona mysl kraza tylko i wylacznie wokol jednego tematu. Sprawa jest prosta - jesli nie znajdziemy czegos w ciagu najblizszych 3 tygodni musimy wracac do domu. Dlatego prosimy o wyrozumialosc jesli piszemy za malo osobistych maili albo nie zapraszamy nikogo do nas w odwiedziny - teraz jestesmy calkowicie pochlonieci szukaniem pracy.

Do tego dochodzi sprawa mieszkania... Tak jak pisalismy wczesniej nasz pokoj jest czysty i schludny, a osiedle dosyc przyjemne. Problem w tym, ze mieszkamy troche daleko od centrum, a w okolicy mamy jedynie marne tesco, meczet i 50 mini hinduskich sklepow ze wszystkim i niczym jednoczesnie. Tutaj mala dygresja na temat kwestii hinduskiej. Nadal nie rozumiem dlaczego Polacy mowia na hindusow "Ciapaci". Moim zdaniem sa czysci, grzeczni - dokladnie tacy sami jak wszyscy inni ludzie tak jak zawsze uwazalam i konsekwentnie uwazac bede :) Wracajac do naszego pokoju w Manor Park, minusem jest dystans do najblizszej kolejki - 20 minut piechota, nie wspominajac nawet o metrze.
Najbardziej intrygujaca kwestia sa nasi polscy landlordzi. Ich zaangazowanie w londynska rzeczywistosc sprowadza sie do zarabiania pieniedzy. Przez 2 tygodnie zamienilismy z nimi moze 3 zdania na temat pogody w Londynie. Gdy tylko wracaja z pracy, natychmiast zamykaja sie w salonie z kuchnia (ktory BTW mial byc wspolna przestrzenia) i ogladaja "Na dobre i na zle" w tv. Chyba sie nas troche boja i vice versa. Sa tutaj od kilku lat, mimo tego nie potrafia nam nic zasugerowac w temacie blaskow i cieni zycia w Londynie, powtarzaja tylko zdania w stylu "teraz jest kryzys w UK, ale na pewno cos znajdziecie". WIELKIE DZIEKI.

W ostatnim tygodniu mielismy tylko jeden wolny dzien wymuszony niejako moja migrena, jednak dzieki temu poznalismy blizej Shoreditch i Brick Lane. Chyba nigdzie w Londynie nie mija sie na ulicy tak ciekawie ubranych ludzi jak w tych okolicach. Do tego co moment promocjami kusi jakis vintage shop, food track z curry czy targowisko plyt winylowych. A wszystko to miesci sie w genialnych kamienicach, ktore staly sie jednym wielkim plotnem dla Banksyego, Roa i innych ulicznych artystow. Wrzucamy kilka zdjec z naszego krotkiego spaceru! Ach, bylismy tez na inspirujacym festiwalu angielskiej poezji (super sprawa!) i spotkalismy sie z rezydujacym w Londynie polskim pisarzem/wydawca/aktywista/reprezentantem barwnego swiata kultury :) Przekaz jest analogiczny do swiatopogladu naszych ladlordow: na wyspach jest kryzys i nie ma pieniedzy na kulture. Poeci musza tyrac w McDonaldzie zeby zarobic na zycie.











P.S. Jezeli ktos jest ciekaw to informujemy, ze przezylismy huragan sw. Judy, ktory sparalizowal caly system komunikacji miejskiej w Londynie, wyrywal drzewa i przewracal slupy, ale nas oszczedzil :)

wtorek, 22 października 2013

Wonderwall

Pomoc JobCentre to sciema, szukanie pracy w sposob "wejde do sklepu i zapytam czy kogos nie potrzebuja" tez. Takie negatywne przeslanie poplynie z naszego dzisiejszego wpisu :( Po raz kolejny mamy wrazenie, ze inni nie maja pojecia o czym pisza na roznych stronach i forach odnoszac sie do poszukiwania pracy w Anglii.  Na wlasnej skorze odczulismy zdziwienie pracownikow/managerow w sklepach gdy pytalismy o wolne miejsca pracy. Czyzbysmy nie wiedzieli, ze istnieje takie cudowne, nowoczesne narzedzie jak INTERNET gdzie znajduja sie wszystkie oferty pracy? Dowiadujemy sie wiec, ze "pracy nie ma" lub "prosze patrzec na stronie internetowej". Nie ma mowy o zalapywaniu sie do pracy z ulicy i na szybko. To gorzkie doswiadczenie zdobylismy w ciagu ostatnich dwoch dni po kilku probach w roznorakich miejscach - od sklepow z pamiatkami w okolicy British Museum po wielkie sieci z roznych branz znajdujace sie w centrum handlowym Westfield (BTW jest to najwieksze centrum handlowe w Europie).

Podobne odczucia mamy wobec chwalonego przez masy Polakow JobCentre. Piotrek zostal dzis odeslany przez konsultantke do stojacych w ich siedzibie komputerow z ofertami oraz do poszukiwan online. Pytamy wiec gdzie jest ta obiecywana pomoc i oferty pracy na od zaraz?

Kazdego dnia wysylamy po kilkanascie odpowiedzi na oferty pracy opublikowane na dziesiatkach portali internetowych. Sa to zarowno prace zwiazane z jezykiem polskim, ktore wydaja sie skrojone pode mnie; oferty angielskie np. na office managera czy asystentke; oferty z branzy IT idealne dla Piotrka (zarowno IT support jak i IT security) oraz odpowiedzi na ogloszenia zupelnie niezwiazane z naszym doswiadczeniem - np. w sprzedazy w sklepie albo kawiarni. W przypadku calego dzialu "retail" dostajemy odpowiedz odmowne z tym samym wytlumaczenie - nasze CV nie pasuje do oczekiwanego profilu pracownika. Inaczej odzywaja sie jedynie do Piotrka, ale procesy rekrutacyjne sa zazwyczaj 3/4 etapowe wiec jak dotad jestesmy dopiero po kilku takich pierwszych etapach... Dzis odezwalo sie do P. kilku headhunterow z propozycjami pracy w...Dubaju i Luksemburgu. Jak oczywiscie nie trudno sie domyslic nie odrzucamy takiego typu interviews :) Dodatkowo nadal zmagamy sie z problemem "bez NINu nie podchodz" wiec szansa na prace maleje... Zainteresowanym musimy zwrocic uwage, ze zgloszenie nawet do zwyklej kawiarni oznacza 30 minut pracy nad formularzem zawierajacym kilkadziesiat pytan na temat doswiadczenia/wyksztalcenia/umiejetnosci i motywacji i na koniec aplikacji online moze byc pytanie o NIN.

Zmieniajac calkowicie nastroj towarzyszacy naszym zmaganiom z praca w UK, musimy powiedziec kilka slow na temat naszego ostatniego weekendu. Przyznajemy, ze poltora dnia totalnie leniuchowalismy w towarzystwie Pani M :) Wybralismy sie wreszcie na pierwsza  impreze do londynskiej mekki alternatywnego grania czyli Camden. W klubie przywital nas tlum, pot i piosenki Davida Bowiego oraz The Strokes. Ja zalilam sie, ze tylu chlopakow jest tu obcietych "na Oasis", ktorego to zespolu jak wiadomo nie znosze. Jakim zaskoczeniem bylo dostrzezenie na zdjeciach z tejze imprezy Liama Gallaghera (wokalisty Oasis)! Nie przypuszczalam, ze koles wygladajacy "jak z Oasis" moze faktycznie byc "z Oasis"... Oczywiscie nocny powrot do Manor Park zajal nam ponad godzine, ale bylo warto! W niedziele zobaczylismy arcyciekawa wystawe sztuki ultrawspolczesnej w galerii Lazarides znajdujacej sie na parterze i w piwnicy opuszczonego banku Lloyds. Nigdy wczesniej nie widzialam tak doskonalej przestrzeni, dopasowanej do brutalnej, zimnej i brudnej sztuki. Niezapomniane przezycie! Na naszej liscie na nastepne dni: galerie Barbican (z wystawa Pop Art Design), Gagosian, Saatchi i Serpentine. Ostatnie chwile we trojke spedzilismy w lekko kiczowatym, a jednak bardzo klimatycznym rockowo-metalowym pubie Interpid Fox. Nastepnym razem wpadniemy tam zapewne na Halloween, w moim wymyslonym wraz z Magda przebraniu - masce Harrego Styles'a z One Direction (http://www.ebay.co.uk/itm/Harry-Styles-Celebrity-face-mask-One-Direction-1D-/370702282473). Czekam na darmowe drinki!

































W tym momencie prosimy o trzymanie kciukow za nasze poszukiwania - mimo, ze londynski rynek pracy jest bardzo dynamiczny to kasa topnieje i wszystko trwa stanowczo duzo dluzej niz mozemy sobie pozwolic.

sobota, 19 października 2013

W poszukiwaniu straconego czasu

17 pazdziernika to wazna data w historii naszej londynskiej przygody. Tego dnia przeprowadzilismy sie do wlasciwego mieszkania i zalatwilismy w JobCenter Plus sprawe National Insurance Number. Tym samym mozemy juz podjac legalna prace w Anglii. Nasze wczesnejsze obawy dotyczace rozmowy z urzednikami okazaly sie bezpodstawne - wszystko trwalo lacznie 20 minut. Przydzielony do nas urzednik zapytal tylko o nasz adres (spisal go z umowy najmu pokoju), angielski numer telefonu, rodzaj poszukiwanej pracy, date przyjazdu do Anglii i stan cywilny. Po chwili dostalismy pozytywna decyzje w sprawie przyznania NIN, a otrzymamy go listownie za 2 tygodnie. Do tego czasu mozemy poslugiwac sie otrzymanycm od nich dokumentem, ktory potwierdza u potencjalnego pracodawcy nasz legalny status.

Przeprowadzka do nowego lokum takze byla szybka i bezbolesna, a nasze nowe warunki mieszkaniowe znaczaco zmieniaja nasza obecna sytuacje. Nie musimy juz spedzac calych dni w kawiarniach z wi-fi, ani jesc tanich posilkow na miescie. Od tej pory mamy staly dostep do szybkiego internetu oraz mozliwosc jedzenia w domu. Zamierzamy lepiej jadac i wydawac mniej pieniedzy na transport publiczny oraz jedzenie na miescie.

W dodatku nasi Landlordzi wyjechali  na caly tydzien za granice i zostawili mieszkanie pod nasza opieka - lepszego scenariusza w takim momencie naszych staran o prace nie moglismy sobie wyobrazic. Dzieki temu nasze ostatnie dwa dni byly bardzo intensywne - wyslalismy bardzo duzo CV, ja mialam juz dwie rozmowy rekrutacyjne (jedna nawet ciekawa, druga uswiadomila mi, ze w UK termin "events management" oznacza nic innego jak sprzedaz). Jutro ruszamy szukac tymczasowej pracy od zaraz.

Byc moze trafia na naszego bloga osoby zainteresowane poszukiwaniem pracy w Londynie dlatego z dedykacja dla nich podajemy kilka angielskich portali z ofertami pracy.

  1. indeed.co.uk
  2. reed.co.uk
  3. totaljobs.com
  4. cv-library.co.uk
  5. londonjobs.co.uk
  6. evolutionjobs.co.uk
  7. joboso.com
  8. cwjobs.co.uk
  9. myjobmatcher.com
  10. gumtree.com/london
  11. monster.co.uk/
Kazda chwila spedzona w domu - szukanie pracy to praca na pelny etat - oddala nas od londynskich atrakcji. Kilka dni temu Jubilee Line jezdzil Jay-Z, swoj film na LFF promowala Kate Winslet, a dzis spontaniczny, darmowy gig w Covent Garden dal Paul McCartney a na konferencji Wired wystapila Bjork. Na poprawe nastroju wrzucamy zdjecia naszego przyjaciela Pelixa z St James Park, kawiarnii Goswell Road Coffee oraz pudelko po czekoladowych lodach Ben&Jerry z kawalkami nowojorskich brownie :)

Uber dobre lody czekoladowe

Goswell RD Coffee
Pelix wreszcie dal sie sfotografowac

wtorek, 15 października 2013

London spleen

Poszukiwania nadal trwaja. Od 6 godzin siedzimy w jednej i tej samej kawiarni wysylajac nasze zyciorysy w jak najwiecej miejsc. Tym razem probowalam aplikowac na stanowiska zwiazane z marketingiem i organizacja eventow "w kulturze" - niestety ZNOW przeszkoda - wiekszosc formularzy wymaga podania NIN. Po raz pierwszy odezwal sie do mnie headhunter, przeredagowalam CV i mam nadzieje, ze to cos zmieni.

W przypadku Piotrka znalazl sie kolejny agent, ktory probuje znalezc dla niego prace i nadal dzwonia telefony z propozycjami spotkan - niestety czesto poza Londynem. Zapewne wiekszosc jest ciekawa jak pierwsze doswiadczenia podczas informatycznych rozmów o prace. Na przyklad pogawedka z hinduskim biznesmenem, ktorego naprawde trudno zrozumiec, bo sepleni (chyba byl pod wplywem alkoholu)
i postanawia zdjac buty w srodku spotkania, ale tez mila dyskusja w malym londynskim startupie nad pracownia Zahy Hadid gdzie duzym plusem jest mozliwosc zagrania w ping ponga albo playstation z hipsterami :)
Jak latwo sie domyslic pierwsza opcja odpadla, a w drugiej czekamy na ciag dalszy.

Dzisiaj postanowilismy odwiedzic kilka bankow i dowiedziec sie czy potencjalnie mozliwe jest natychmiastowe zalozenie konta. W Lloyds i HSBC odeslali nas z kwitkiem, bo nie mamy stalego zatrudnienia. Santander nie utrudnia obcokrajowcom, ale dopuszcza jedynie aplikowanie online i oczekiwanie na dokumenty wynosi okolo 7 dni. Spotkanie w Barclays nalezalo do najciekawszych, bo konsultant na samym poczatku powiedzial, ze jako nie-brytyjczycy musimy doniesc proof od address CZYLI: rachunek za prad, elektrycznosc albo wyciag z angielskiej karty kredytowej (absurd nr 1). Jednak ze wzgledu na nasza przynaleznosc do Unii Europejskiej okazalo sie, ze mozemy zalozyc konta "od reki" czyli...najwczesniej 27.10. Taki jest teraz czas oczekiwania na zalozenia konta w tym bank (absurd nr 2). Ostatecznie stwierdzilismy, ze nie jest to nam obecnie potrzebne, ale mamy juz podstawowe rozeznanie co w trawie piszczy. Swoja droga bardzo ciekawe jak obywatel dajmy na to Rosji, moze otworzyc konto w banku zaraz po przyjezdzie do UK. Wyglada na to, ze media maja racje wskazujac na rosnaca niechec rzadu brytyjskiego do naplywajacych imigrantow.

Znacznie gorzej czujemy sie w sprawie NIN - list, ktory wysylaja do aplikantow do nas nie dotarl, a proba dowiedzenia sie czegos na ten temat w lokalnym Job Center Plus zakonczyla sie fiaskiem (urzedniczka po prostu odeslala nas na drugi koniec miasta). Kierujac sie zasada, ze internet ma zawsze racje idzemy na czwartkowa rozmowe jedynie z dokumentami tozsamosci, w koncu wlasnie do tego sluzy cala rozmowa - potwierdzeniu naszej tozsamosci. Powolutku zblizamy sie do punktu, w ktorym widmo utraty plynnosci finansowej zaczyna byc realne dlatego planujemy szukac pracy niekoniecznie w londynskich biurach Google i Facebooka ;)

niedziela, 13 października 2013

Working class hero

Tytul posta dedykuje Piotrkowi, ktory wlasnie pojechal na swoja pierwsza londynska rozmowe o prace (tak, jest niedziela!). Co wiecej, jutro o tej samej porze znow bedzie robil dobre wrazenie na innym potencjalnym pracodawcy. Cieszymy sie, bo propozycje pracy, ktore otrzymuje odpowiadaja wyksztalceniu i dotychczasowemu doswiadczeniu. Wystarczyly 3 dni poszukiwan, odpowiedzi na kilkanascie ofert i zmiana miejsca zamieszkania z Warszawy na Londyn w LinkedIn aby zaczeli odzywac sie headhunterzy i rozdzwonily telefony z pierwszymi zaproszeniami na rozmowy. Wynika z tego, ze w Londynie nadal brakuje wykwalifikowanych specjalistow. Oferty pracy w IT pojawiaja sie doslownie co kilka minut, a P. nieustannie moze klikac w przycisk "apply for a job". Trzymamy kciuki!

W moim przypadku niestety nie jest tak latwo... Jak dotad otrzymalam dwie odmowne odpowiedzi (w sieci angielskich pubow i jako recepcjonistka) z powodu za wysokich kwalifikacji... Szczerze mowiac to dla mnie spore zaskoczenie, bo do tej pory bylam pewna, ze praca w kawiarni albo pubie jest zarezerwowana wlasnie dla nowoprzyjezdznych, ktorym zalezy na szybkiej kasie - nic bardziej mylnego. W starbuckscie, coscie i innych kawiarniach przy zgloszeniu do pracy trzeba wypelnic szczegolowy formularz osobowy z aktualnym numerem NIN - tym samym na ktorego wyrobienie czeka sie kilka tygodni od przyjazdu... Od dzisiaj zmieniam wiec nastawienie i zaczynam mierzyc troche wyzej w hierarchii stanowisk. Ewentualnie udamy sie do jednej z agencji pracy (najpewniej do JobCenter Plus) gdzie moga zapronowac nam/mi latwa i krotkoterminowa prace "od zaraz".

Dzisiaj dokonalismy tez przelomowego odkrycia na temat plac i podatkow w Anglii. W wiekszosci ofert zamiaszczanych w Internecie, pracodawca wpisuje informacje na temat proponowanych  rocznych zarobkow brutto. Jak dla mnie jest to znakomita praktyka, z ktorej powinni brac przyklad polscy pracodawcy. Wielokrotnie podczas rozmow denerwowalam sie jakiej pensji zarzadac, a w konsekwencji jak zareaguje moj rozmowca. Tutejsza jawnosc sluzy takze wyrownaniu pensji  - praktycznie kazda firma oferuje bardzo podobne pieniadze na wybranym stanowisku. Do tego dochodzi bardzo ciekawa kwestia wysokosci zmieniajacych sie co roku progow podatkowych. Jesli pracujac w Anglii zarabiasz do 32.010 F rocznie, Twoj podatek wynosi 20%, natomiast przekraczajac te kwote chocby o 1 F, podatek wzrasta do 40%! Kilka prostych obliczen i okazuje sie, ze osobom zarabiajacym miedzy 32, a 45 tysiecy F. oplaca sie umowa na 32 albo od razu na 43 tysiace. Trzeba o tym pamietac, bo perspektywa odebrania prawie polowy pensji jest dosyc przerazajaca.

Tym razem niestety nie wstawiamy zadnych zdjec ani historii o spotkanych gwiazdach filmowych - ostatnie kilka dni spedzilismy siedzac w kawiarniach z glowa w telefonie/laptopie. Odstawilismy nawet nasz londynski narkotyk czyli spacery po parkach. Zaczynam zapuszczac korzenie popijajac karmelowa latte w Stratford i powoli zapominam juz jak wyglada Big Ben :(  Jak tyko ktores z nas dostanie prace bedziemy swietowac i robic sobie kompromitujace zdjecia w stylu angielskich dziewczyn rozkladajacych sie pod pubami - OBIECUJE.

piątek, 11 października 2013

99 problems

Padl nam domowy internet, mobilny dziala kiedy chce i znudzilo nam się siedzenie w starbucksie postanowilismy więc zajrzed do kawiarenki internetowej. Ostatni raz bylam w takim lokalu w gimnazjum, uczac się od moich kolegow jak grac w counter strike'a (multiplayera). Korzystanie z internetu wcale nie jest drogie (1,5F na godzine), a lacze superszybkie więc pozornie same zalety. Niestety na miejscu okazalo się, ze 90 % klienteli to szemrani panowie (wszystkich ras) ogladajacy zdjecia mlodych celebrytek (WTF?), smierdzacy w tak nieprowadopodny sposob, ze nie da się z nimi przebywac w jednym miejscu. Kafejkowanie skonczylismy więc przed czasem zabijajac szybko resztki smrodu pozostale w naszych nozdrzach nowymi lodami McFlurry Maltesers :)
Postanowilismy już nigdy więcej nie wspominac tego tragicznego epizodu więc niech zostanie tu opisany jako przestroga!

W cudownym, pelnym kolorowych barber shopow, vintage plakaciarni i dizajnerskich showroomow Soho, znalezlismy wreszcie kawiarnie nie nalazaca do zadnej z trzech wielkich sieci. Kawa okazala się znakomita, klientela mlodziezowa, a wloska obsluga przemila, spedzilismy tam więc chyba 4 godziny :) Wreszcie udalo nam się powysylac troche CV i zrobic pierwsze rozeznanie na londynskim rynku pracy. Ciekawostka jest fakt, ze podrukowane przez nas zyciorysy na nic się nie przydadza – tutaj nawet aplikujac do zwyklej jadlodajni musisz wypelnic dlugasne formularze internetowe. Podajac dane zawsze wymagaja od nas dokladnego brytyjskiego adresu więc bez tego znalezienie pracy w UK jest praktycznie niemozliwe. W poniedzialek planujemy zajrzec do miejscowych agencji pracy sprawdzic czy i co mogą nam zaproponowac.

Wczoraj wraz z rozpoczeciem londynskiego festiwalu filmowego nadeszla jesien. Trafilismy na niego oczywiscie przez przypadek, ale to super doswiadczenie uslyszec nagle Toma Hanksa, który stoi 10 krokow od Ciebie, mijac się z Terrym Gilliamem (tak tym z Monthy Pythona!) i Jamesem Nesbittem (Bloody Sunday). Dzis niestety nie spotkalismy zadnych slaw, ale za to zrobilismy sobie wieczorny spacer zahaczajac o 3 parki i ogladajac wielka rzezbe-koguta na Trafalgar Square. Nowka sztuka zastapila nudnego starego konia – tak się wyprowadza sztuke wspolczesna na ulice! Dzisiejsze newsy dnia w angielskiej prasie to impreza dwoch rosyjskich miliarderow w nocnym klubie na Mayfair (w dwie godziny wydali ponad 130 tys. funtow) oraz zdjecie PRAWDOPODOBNIE Banksy'ego. Plany na najblizsze 3 dni to oczywiscie wysylanie CV, spacery po parkach (to już uzaleznienie) i zwiedzenie galerii Serpentine i Saatchi.

Trafalgar Sq.






































Z pozytywow mamy tu dostęp do telewizji angielskiej, a na kanale Film 4+1 kazdego wieczora puszczaja nadzwyczaj dobre filmy więc uzupelniamy zaleglosci (m.in. Maczeta Rodriguez'a, Ghost Writer Polanskiego, Scott Pilgrim). Dwa slowa o zakupach i cenach. Nasze serca już podczas majowki zdobyl Marks&Spencer Food ze wspanialym jedzeniem lunchowym w dobrych cenach. Salatka z makaronem i dodatkami to koszt okolo 3F. Zestaw w McDonaldzie kosztuje okolo 4,50 i co ciekawe maja tu wege wrapy (na szczescie dla mnie). Kawa to mniej więcej 3 funciaki, najlepsza karmelowa czekolada Cadbury to 1F. Marlboro można tu kupic za 8F dlatego nie palimy od prawie tygodnia (oczywiscie zapomnialam kupic karton na lotnisku, a kasy na wydatki mamy przeciez niewiele). Jak za kazdym razem w Londynie podniecamy się niezdrowo siecia HMV gdzie większość plyt kosztuje 5F (in your face empik), a na polkach leza i kusza nas koszulki z Davidem i Joy Division (między 15, a 20F). Jak tylko zaczniemy zarabiac będziemy wydawac jakby jutra nie było! 

środa, 9 października 2013

Black Swan

Pijani sukcesem jakim jest znalezienie pokoju w Londynie zdecydowalismy sie spedzic troche czasu w British Museum i w parkach miejskich. Niewatpliwie naszym ulubionym jest St James Park, w ktorym stalymi rezydentami sa szaro-brazowe wiewiorki, cyniczny pelikan robiacy nas w balona (za kazdym razem jak probujemy sfotografowac okazuje sie ze Peli akurat jest drugim koncu parku) oraz przepiekny czarny labedz. Mamy juz pomysl na bajke dla dzieci o tych parkowych zwierzatkach :) Szczerze mowiac trudno jest zamykac sie z komputerem w czterech scianach gdy alternatywa jest wygrzewanie sie w parku posrod kolorowych kaczek.



Korzystajac z dobrej pogody - na termometrze ponad 20 stopni (IN YOUR FACE Poland) i slonce, bylismy tez na krotkim spacerze na South Bank (przesliszmy od Westminster Bridge do Millenium), a dzis w Chinatown i w sklepie M&M's. W koncu jestesmy w Londynie! Mamy jednak pewne plany i cele do osiagniecia. Od wczoraj posiadamy staly adres zamieszkania, jestesmy wiec oficjalnie londynczykami, a dzieki temu moglismy wreszcie zadzwonic do jobcenter plus zeby zwrocic sie z prosba o wyrobienie numeru NIN (national insurance number - odpowiednik polskiego NIPu).



Oczywiscie z naszym anty-szczesciem, okazalo sie, ze pomimo posiadania angielskiej karty sim nie mozemy polaczyc sie z odpowiednim numerem... JC maja specjalne numery telefonow, do ktorych rozmowy nalicza sie w dziwacznej taryfie biznesowej dlatego musielismy zadzwonic do nich z polskiego numeru z aktywna usluga roaming. Na szczescie sama rozmowa z urzedniczka byla krotka i rzeczowa, a spotkanie w celu przyznania numeru wyznaczono nam juz na 17 pazdziernika co nas ogromnie ucieszylo.

Nastepny etap to konto bankowe i proof of address, ktory podobno jest wymagany przy formalnosciach zwiazanych z rozpoczeciem pracy. Procedury angielskie dla imigrantow z Unii Europejskiej sa uproszczone ale musze powiedziec, ze nie wszystko jest spojne i logiczne jak schemat londynskiego metra. Teraz intensywnie szukamy pracy przez internet korzystajac z bezplatnego wifi we wszechobecnych kawiarniach starbucks/costa/nero.

poniedziałek, 7 października 2013

Happy Monday

Hurra, znalezlismy pokoj i mieszkanie, ktore sprostalo naszym oczekiwaniom! Udalo sie to dzieki pomocy nieocenionej Pani Ani, u ktorej mieszkamy teraz. P A wykonala kilka telefonow do swoich kolezanek (ktorych nawiasem mowiac ma bardzo duzo na calym swiecie) i skontaktowala nas z para Polakow z wlasnym mieszkaniem, poszukujacych towarzystwa do drugiego pokoju. Wspoldzielimy kuchnie, living room i lazienke - wszystko w nowym, eleganckim, bardzo zadbanym mieszkaniu w bloku z 2009 r.


Nasze nowe lokum znajduje sie na pograniczu Manor Park i Ilford, w 3 strefie wschodniego Londynu i kosztuje 130 funtow za tydzien. Wstepnie nastawialismy sie na oplate 125 f., ale w tym standardzie 130 to bardzo rozsadna cena. Nasi wspolokatorzy, a jednoczesnie landlordzi to mlodziutkie malzenstwo z kilkuletnim stazem pracy w Londynie. 

Jak na pierwsza wizyte mozemy stwierdzic, ze sa sympatyczni, pomocni - udzielili nam sporo rad zwiazanych z poszukiwaniem pracy, a do tego nie wygladaja jak typowi Polacy :) Jedyny minus zwiazany z tym mieszkaniem to czas oczekiwania - mozemy wprowadzic sie dopiero 16.10. Do tego czasu zostajemy u Pani Ani, ktora, jak wnioskujemy z tego co nam mowi, jest nawet zadowolona z takiego stanu rzeczy poniewaz jestesmy dla niej fajnym towarzystwem :)

Dzisiaj odpoczywamy po kilku dniach wyczerpujacych poszukiwan pokoju - zaraz wchodzimy do British Museum, a od jutra zaczynamy rozgladac sie za praca. 

PS. Ja planowalam mieszkanie w tych super mini-domkach przy Regent's Park, ale niestety nie spotkalismy nigdzie wlasciciela zeby spytac o wysokosc czynszu :P




niedziela, 6 października 2013

W matni

Zastanawiam sie jak to jest mozliwe, ze Polacy, ktorzy tu przyjezdzaja znajduja mieszkanie bez zadnego problemu. Czy bez zastanowienia podpisuja kontrakty na 6 miesiecy i oddaja w depozyt 500 £? Jesli tak, to skad maja pewnosc, ze zostana tu tyle czasu no i ile pieniedzy przywoza ze soba na start?
 
Nasze kryteria poszukiwania pokoju bardzo zawezaja rynek (ktory i tak nie jest tak duzy jakby sie wydawalo). Odwiedzilismy juz kilka dzielnic we wschodnim Londynie - East Ham, Manor Park, Upton Park, Leyton i Forest Gate (oraz oczywiscie sliczne Beckton, w ktorym teraz jestesmy). MP i UP to wlasciwie getta hinduskie. Nie widzielismy tam nikogo innej narodowosci. Nie zrazilo nas to jednak i bylismy zdeterminowani zeby zobaczyc pokoj, na ktorego ogladanie sie umowilismy. Niestety nikt do nas nie przyszedl... Podejrzewam, ze z okna zobaczyli nasze twarze i nie chcieli nam otworzyc :)
 
Przy FG nie bylo nawet tak zle, a srodowisko uliczne duzo bardziej multi-kulti, niestety w domu smierdzialo smazalnia ryb, a w lazience grzyb i rdza zyly wlasnym zyciem. Nie potrafimy zrozumiec ze ludzie akceptuja taki standard zycia. W Leyton Polacy, z ktorymi mielibysmy mieszkac wprowadzili nas do mikropokoju z obrzydliwie brudnym materacem, rozpadajaca sie szafa i playstation (ale bez TV). Co wiecej na schodach lezaly dziwnego pochodzenia rury, ktore jak sie okazalo sa na sprzedaz (Piotrek: 'hej a co to za zlom?' Chlopak: 'jak to co!? to sa pieniadze!!').
 
Zdesperowani zaczelismy szukac drozszych pokoi i chcielibysmy troche uciec od wschodniego Londynu... Nadal jednak mamy problem, poniewaz wiekszosc ogloszeniodawcow wymaga miesiecznego depozytu i dlugich kontraktow. Oczywiscie mozemy zaryzykowac i je podpisac, ale co sie stanie jesli nie znajdziemy szybko pracy i a)skoncza sie nam pieniadze na zycie, b)bedziemy musieli zerwac kontrakt? Juz widze jak sciga nas Scotland Yard :) Wydaje mi sie, ze przez nasz background, wyksztalcenie, styl zycia, ostroznosc i brak ryzykanctwa nie umiemy zachowac sie lekkomyslnie jak inny Polacy. Poza tym nie jestem w stanie obnizyc swoich standardow lokatorskich tak zeby spac w brudzie.
 
Mielismy tez sytuacje, ze landlord stwierdzil przez telefon ze jezeli nie mamy podpisanej umowy o prace to musimy zaplacic 2 miesiace depozytu i to nie podlega negocjacjom. Innym razem po tym jak napisalismy ze jestesmy z Polski landlord przestal sie do nas odzywac. Sytuacja przypomina troche surrealizm Monty Pythona.
 
Pocieszajace jest to, ze wczoraj spotkalismy sie ze znajoma i jej chlopakiem, ktorzy sa tu juz jakis czas i maja teraz b.ladne i czyste mieszkanko w Stratford. Co wiecej, chlopak takze jest informatykiem i nie mial wiekszych problemow ze znaleziem pracy wiec perspektywa dla Piotrka jest calkiem obiecujaca. Chcielibysmy juz zaczac tej pracy szukac i przestac skupiac sie jezdzeniu po mieszkaniach/sledzeniu gumtree i spareroom co 10 min w poszukiwaniu nowych ogloszen.
 
Oby nam sie udalo!

piątek, 4 października 2013

London, day 1

Pierwszy dzień, pierwszy post i oczywiście zaczynamy od narzekania :) Chociaż odwiedziłam to miasto turystycznie już 3 razy (Piotrek 2) i spędziłam tu łącznie prawie miesiąc, a w dodatku transport publiczny nie ma przede mną tajemnic, tym razem wszystko okazuje się być o niebo bardziej skomplikowane.
 
1. Już po wylądowaniu zdaliśmy sobie sprawę, że przewidywania wydatkowo-finansowe można sobie darować... Prosta sprawa czyli transport z Luton do centrum Londynu nie kosztuje wcale 6,29 jak informują na stronie, ale w zależności od przewoźnika od 10 do 15 funtów za osobę. Autokary/busiki nie odjeżdżają też co 10-15 min, ale co 30... Gdyby więc ktoś tu leciał polecamy Greenline za 10 funtów za osobę :) Po drugie nie kupiliśmy od razu karty miesięcznej, bo nie wiemy gdzie będziemy mieszkać i gdzie pracować (w których strefach), a zatem wydajemy grube funciaki na ładowanie oysterki. Jutro zaopatrzymy się w kartę 7-dniową i przez tydzień sky is the limit!
 
2 – Czyli pytanie jaką kartę sim pay-as-you-go wybrać i gdzie ją kupić. Większość ludzi z Wysp twierdzi, że to bez różnicy, ale to wcale nie jest prawda jeśli zależy nam na nieograniczonym dostępie do internetu (dzieci fejsa i nawigacji gps) oraz minutach. Ze względu na plan taryfowy wybraliśmy dziwną firmę „3”, której oferta była bardzo konkurencyjna wobec t-mobile, orange i 02. Kartę kupiliśmy, gorzej z doładowaniem – w ASDzie, która jest tuż obok nas, się nie da - trzeba więc szukać specjalnego sklepu, który obsługuję tę firmę (jeszcze nie znaleźliśmy, ale wiemy gdzie szukać:) Oczywiście istnieje opcja doładowania online na telefonie typu smartfon, ale trzeba podać stały adres zamieszkania w UK [kwadratura koła].
 
3. Naszym priorytetem przez pierwszych kilka dni jest znalezienie pokoju do wynajęcia. Mamy na to czas maksymalnie do środy. Wszyscy znajomi powtarzali nam żeby wystrzegać się wynajmu u Polaków. Problem w tym, że tylko Polacy nie wymagają miesięcznego depozytu (cóż to jest 500 funtów!) i referencji od poprzednich landlordów. Na gumtree pojawiają się pojedyncze ogłoszenia od innych Europejczyków, którzy nie mają tak wysokich wymagań jak Anglicy, jednak w dzielnicach bardzo oddalonych od centrum. Próbowaliśmy więc umówić się na oglądanie pokoju u kilku Polaków i tu kolejne zaskoczenie – albo nie odbierają telefonu, albo oferta jest już nieaktualna.
 
Szczęście uśmiechnęło się do nas już po północy. Jesteśmy umówieni na oglądanie pokoju w Walthamstow. Nasza pewność, że wynajem pokoju bez konkurencji studentów to bułka z masłem została nadszarpnięta. W tej chwili jest to więc nasz największy problem – znalezienie pokoju na który a) nas stać, b) jest czysty, c) jest w spokojnej dzielnicy nie dalej niż 3 strefa. Niektórzy mogą się dziwić dlaczego mieszkanie jest ważniejsze od pracy – otóż w UK trzeba mieć podpisaną umowę na wynajem ażeby dostać konto w banku, NIN (tutejszy NIP), a także przy załatwianiu formalności we wszystkich urzędach i agencjach pracy.
 
4. W mieszkaniu w którym teraz jesteśmy nie ma wifi, a jedynie uber wolny internet przez modem USB – siedzimy więc na jednym komputerze sprawdzając jednocześnie strony z ogłoszeniami o prace/oferty mieszkaniowe/nasze maile, facebooki i linked_iny. Oczywiście mamy świadomość, że kawiarniach starbucks/costa jest wifi, ale ile można pić jedną herbatę (pamiętajmy, że musimy teraz oszczędzać)? Właśnie z tego powodu wszystko dzieje się dwa razy wolniej niż powinno, a my ani nie uczestniczymy w życiu tego wspaniałego miasta ani nie realizujemy podstawowych celów na te pierwsze dni.
 
Podsumowując, niewiele udało nam się załatwić w dniu dzisiejszym. Wczorajszego nie liczę ponieważ dojechaliśmy do Becton gdzie nocujemy przed 19. Jutro musimy lepiej zaplanować dzień i odezwać się do jak największej ilości wynajmujących, bo zaraz okaże się, że nie mamy gdzie mieszkać. Oczywiście jest kilka pozytywów: angielska telewizja jest hiper głupia i mamy z niej ogromny ubaw; ludzie, których mijamy na ulicy albo spotykamy w kawiarniach są szalenie mili co nastraja nas pozytywnie oraz tutaj jest 9 stopni cieplej niż w Warszawie :)